Znanym powszechnie jest trend, że wiele rzeczy zapożycza się z tzw. "Zachodu" i robi u nas na podobną modłę. Wiele takich rzeczy przychodzi np. do Polski z USA. I żeby nie było, w drugą stronę tez mogłoby to działać w niektórych stanach Ameryki :) Problem jednak bywa w tym, że czasami te próby wprowadzenia czegoś na rodzimy rynek bywają niechlujne albo pozbawione sensu, przez co coś co w USA funkcjonuje szalenie skutecznie, w Polsce ma kiepską renomę. Chciałbym przytoczyć kilka takich przykładów.
COUPONS, COUPONS EVERYWHERE...
Może to mało zabawne, ale Amerykanie żyją na kuponach. Codziennie w sklepie spotkać można ludzi pędzących alejkami z gazetką pełną kuponów. Skąd taka faza na to? Proste, tutaj się opłaca. Programy lojalnościowe w USA są w wielu przypadkach bardzo dobre i rzeczywiście płyną z nich jakieś wymierne korzyści. Hot doga gratis na stacji benzynowej możesz dostać prawie do każdego tankowania i nie zbierasz przez 3 lata 15000 punktów co bywa równowartością pięciu miesięcznych wypłat, żeby ktoś podgrzał tą parówkę i dał Ci do zjedzenia za darmo. Oczywiście hiperbolizuje, ale patrząc na programy lojalnościowe stacji benzynowych można odnieść takie wrażenie. Ostatnio kupowaliśmy rzeczy do domu i pani kasjerka spytała czy mamy kupony bo jest obecnie promocja -40% na te rzeczy. Nie mieliśmy, ale na nasze szczęście stała za nami sympatyczna pani, która zeskanowała swój kupon. I cyk, czterdzieści procent mniej...
CZARNA CYBER FARSA
Dobrym przykładem tego, jak źle robimy pewne rzeczy jest chociażby popularny w ostatnich latach "Czarny Piątek" czy "Cyber Poniedziałek", będący "kopią" amerykańskich promocji. Pracowałem kiedyś w hipermarkecie elektronicznym i uwierzcie mi byłem zmuszany do robienia powszechnie znanych kombinacji jak podniesienie ceny produktu przed promocją, a następnie wydrukowanie ceny zniżkowej, która de facto jest wyższa od ceny sprzed promocji. Strasznie mnie to irytowało i żenowało, szczególnie że doskonale wiedziałem, że ludzie nie byli głupi. Jeżeli ktoś krążył regularnie i zastanawiał się nad zakupem danej rzeczy to pamiętał jej cenę. Nam "doradcom klienta" pozostawało świecenie oczami albo udawanie głupiego. W tym polskim Czarnym Piątku brakuje podstawowych wartości takich jak prawdziwość. Jeżeli jest Black Friday w USA to jest to jazda na całego, sklepy pozbywają się asortymentu i nie szukają jeleni, którzy złapią się na żółtą cenę (w większości). Oczywiście pewnie są takie sytuacje gdzie naciągają jak tylko się da, ale ogólnie promocje są tak dobre, że to nadal się opłaca. Monitor przeceniony z 600$ na 250$? Bywa. Torebka przeceniona z 300$ na 60$? Zdarza się. Jakby to było po naszemu? Monitor za 600zł ma nową cenę 900zł i dostaje żółtą karteczkę z ceną "promocja - 699zł". Powtarzam, ludzie nie są głupi i nie łapią się na takie machloje i dlatego takie eventy wyglądają jak wyglądają.
HOTELOWE-LOVE
Podobnie sprawa ma się np. z programami lojalnościowymi w hotelach. Jesteśmy dobrym przykładem jak opłaca się znaleźć sobie konkretną sieć hoteli w USA i korzystać z ich benefitów. Kiedy przylecieliśmy do Stanów to przez pierwszy miesiąc mieszkaliśmy w jednym z hoteli. Założyliśmy sobie konto i zbieraliśmy punkty na wszelki wypadek. Od tamtej pory regularnie dostajemy albo darmową nockę w dowolnym hotelu albo jakieś udogodnienia typu pokój z widokiem na miasto na wysokim piętrze, późny check out, śniadanie czy parking wliczone w cenę, podwojone lub potrojone punkty za konkretne rezerwacje itd. Dzięki temu za darmo nocowaliśmy w Waszyngtonie, za grosze w Nowym Jorku, gdzie na dachu przy szklance bourbonu mogliśmy podziwiać Empire State Building w pełnej okazałości. I znów wrócę do porównywania - żeby pojechać do Karpacza do pewnego hotelu trzeba wydać łącznie ze trzy wypłaty, żeby następnym razem woda mineralna w pokoju była za darmo. Nie, nie robimy tego w ten sposób.
TIPOWE KŁAMSTEWKO
Kolejną rzeczą, która mnie strasznie denerwuje to napiwki, a raczej próba wykorzystywania kelnerów pod pozorem napiwków. W USA jest to część kultury, u nas absolutnie nie. Napiwki w Polsce zostawiają nieliczni. Sam przyznam bez bicia, że nie pamiętam czy kiedykolwiek zostawiłem napiwek przed wylotem do USA i nigdy nie czułem z tego powodu jakichś złych emocji. W USA kelnerzy naprawdę dorabiają w ten sposób, bo praktycznie każdy klient dorzuca coś od siebie, czasami nawet niemałe kwoty. Dlatego obsługa klienta w Stanach jest na poziomie mega wysokim i można się poczuć naprawdę przyjemnie. W Polsce działa ten sam model - niższa płaca podstawowa i napiwki - ale u nas w ogóle się nie sprawdza. Nic dziwnego zatem, że skoro napiwki nie spływają to kelnerzy mają w dupie zajeżdżanie się za "pół darmo". Dlatego ja zawsze powtarzam, że w Polsce zarobki bazowe kelnerów powinny być co najmniej godne, bo napiwki to tak naprawdę jedna wielka niewiadoma. Dla mnie taki proceder nie powinien mieć miejsca, bo to niestety ściema.
AND THE WINNER IS...
Ja rozumiem, że ludzie kombinują jak potrafią ale mam wrażenie, że wszystko odbywa się w złym założeniu - zamiast zachęcić do siebie i zwiększać grono lojalnych klientów firmy próbują wycisnąć jak najwięcej dla siebie pod pozorem "wspaniałych" benefitów. Myślę, że to jest zasadnicza różnica, w USA dba się o zwiększanie obrotów, w Polsce próbuje się oszczędzić maksymalne kwoty. Ten kontrast sprawia, że po tej stronie świata wiele rzeczy hula aż miło, a u nas zwykle kwitowane jest sarkastycznym podsumowaniem.
A co Wy o tym myslicie? Macie podobne przykłady? Zapraszamy do dyskusji!
Cześć Anja, sieć hoteli to Hyatt. Co do punktów, wejście o to chodzi, że w USA mamy z tego wymierne profity, a w Polsce, cóż magia, zbierasz i nigdy nie wiesz po co 😊
Cześć Beata, witamy w klubie, my robiliśmy dokładnie to samo z początku. Niestety, przyzwyczajenia wzięły górę 😃 teraz już wiemy, że praktycznie wszystko ma "drugą cenę" 😉 pozdrawiamy
Macie 100% racji, że w kwestii obsługi klienta i wszelkich promocji i zniżek, Polska musi się jeszcze baaaardzo wiele nauczyć. Przykład to standardowe "promocje nie łączą się", albo płatne dostawy zamówień z odbiorem w sklepie (tak, nadal tak czasem jest) lub brak możliwości zwrotów zakupów online w sklepie stacjonarnym (H&M czy Pandora twierdzi, że zakupy online to zupełnie inny sklep). Kiedyś zapytałam w Rossmanie co dają te punkty zbierane na aplikacji przy każdych zakupach i ekspedientka nie potrafiła mi wyjaśnić (choć zrobiła się z tego duża afera na różnych forach i mediach i w końcu sklep umożliwił wymianę tych punktów na złotówki dla organizacji charytatywnych - i chwała im za to - choć tyle).
P.S. Zdradzicie, co to za sieć…
Czekałam na ten wpis od momentu kiedy napisałam komentarz o kuponach pod innym postem :D
Ameryka jest mistrzem deali, kuponów, programów lojalnościowych itd itp. O ile w Polsce karta do Tesco, Reala czy jakiegoś innego sklepu nie przynosiła ŻADNYCH korzyści, zbierało się jakieś punkty z dupy, które żeby wymienić na termos to trzeba by wydać pierdyliard złotych, masakra. Z podobnym nastawieniem podchodziłam do tutejszych Rewards Cards - na sto pro nie ma na tym żadnych dealsów. A karty kredytowe do sklepów typu Macys, Victoria Secret? Na pewno zdzierstwo. Ohoho, ale sie myliłam!
Pamiętam swoje początki tutaj, do sklepów chodziłam bez kuponów, zakupy online też bez kuponów, jak przykładny obywatel, płacilam full prices wszędzie. <facepalm> Głupi człowiek! :D Teraz zawsze wyszukuje…