Na ogół wszyscy lubimy pomagać, wiadomo, to szlachetne i czyni z nas dobrych ludzi. Staramy się wspierać jakieś inicjatywy, z którymi się utożsamiamy, zmieniać świat na lepsze, a przynajmniej mieć poczucie, że nie przyczyniamy się do jego zagłady :) Uczucie bycia potrzebnym to bardzo pozytywne emocje. Amerykanie tak dobrze opanowali tą kwestię, że praktycznie stało się to nieodłącznym elementem codziennego życia niemalże każdego mieszkańca tego kraju.
Istnieją pewne różnice w podejściu do filantropii. Według mnie różnica między nami a USA jest taka, że my wchodzimy w jakąś inicjatywę kiedy mocno zgadzamy się z jej przekazem, misją itd., w sensie coś musi nam się bardzo spodobać, żebyśmy podjęli w tym celu odpowiednie kroki. Jeżeli takiej inicjatywy nie ma bądź nie jest to do końca wciągające, to po prostu nie robimy nic, nie pchamy się na siłę, jest nam dobrze bez żadnego uczestnictwa. Nie mówię, że to złe, w końcu trzeba też wierzyć w to co się wspiera, ale mam wrażenie, że Amerykanie podchodzą do tego w nieco inny sposób - oni od samego początku zakładają, że będą coś wspierać, najlepiej kilka inicjatyw albo w ogóle ile się da i nieustannie szukają możliwości. Cechuje ich mega bezinteresowność w tych kwestiach. Zaczynają od najprostszych rzeczy jak np. zadbanie o trawniki na swoim osiedlu czy pomoc niepełnosprawnym w obowiązkach domowych. Wielu mieszkańców USA aktywnie wspiera co najmniej jedną inicjatywę lub organizację. A takich inicjatyw w Ameryce jest po prostu OD GROMA. Tutaj co chwilę coś się dzieje - a to happeningi, a to jakieś mini imprezki, a to sadzenie drzewek, malowanie mieszkań, eventy sportowe, pomoc w instytucjom charytatywnym, wyjazdy itd. Każdy znajdzie coś dla siebie i każdy się w to angażuje. Dla przykładu - jak lubicie biegać to nawet w naszym Cary możecie brać udział w kilku happeningach miesięcznie - 2.5mile run / 4 mile run / 5mile / 10mile, ile kto lubi. W pracy dostajemy sporo maili pełnych propozycji dołączenia do jakichś akcji dziejących się w naszej okolicy jak i w całej Ameryce. Do wyboru jest dosłownie wszystko i każdy znajdzie coś dla siebie. I to co najważniejsze - cała ta chęć uczestniczenia w takich sprawach jest w USA naturalna, bez spinki, nie na pokaz - w takim sensie, że to nie jest w stylu "patrzcie jaki jestem super, pomagam" tylko bardziej "hej patrzcie, tu można zrobić coś dobrego, zróbmy to razem!". Wszyscy nawzajem zachęcają się do bycia aktywnym w pomocy.
Amerykanie są też ze swojej filantropii mocno dumni. Często widzę jak po biurze pracownicy chodzą w koszulkach z logo organizacji albo z informacją co i kiedy się dzieje/się działo. Jeżeli trzeba rozdać ulotki i zachęcić do uczestnictwa to robią to bez żadnego zażenowania, z szerokim uśmiechem na twarzy. Przy biurkach powpinane mają różnego rodzaju pierdoły - kartki, numery startowe, medale, dyplomy, podziękowania, zdjęcia itd. Często dyskusja zaczyna się właśnie na ten temat - "o hej, widzę, że wspierasz XYZ, co teraz się dzieje? Może ja też mógłbym?". Fajna sprawa, bo pokazuje, że ta chęć pomocy innym jest w Amerykanach głęboko zakorzeniona, możliwość zrobienia czegoś dla innych jest dla nich przyjemnością. Niekiedy owszem, wydaje się to sztuczne, ale po jakimś czasie widać, że oni po prostu tacy są i nie ma w tym żadnej gry :) Amerykanie zawsze powtarzają, że żyją we wspaniałym kraju i nie chcą, aby można było o nim pomyśleć inaczej. Jeżeli są w stanie komuś pomóc albo sprawić, że dzień będzie lepszy, robią to bezinteresownie. To miłe i fajnie się o tym słucha. Kiedy patrzysz na nich i to ich zaangażowanie to też momentami masz ochotę wyjść i zrobić coś pożytecznego, to człowieka nakręca, szczególnie fakt, że tak wielu ludzi aktywnie uczestniczy w różnych przedsięwzięciach.
Działanie na rzecz innych sprawia, że w USA tworzą się bardzo silne społeczności, o których ostatnio pisałem (dokładnie tutaj). Ludzie wychodzą razem na obiadki, spędzają aktywnie czas ze sobą, spotykają się regularnie itd. Nikt nie jest anonimowy, każdy jest doceniany, tutaj po prostu chce się pomagać. Amerykanie też nieustannie powtarzają, że nie ma lepszego sposobu na bycie szczęśliwym jak pomaganie innym. Oni są świetnym przykładem na to, że nie musisz mieć milionów, żeby zmienić coś na lepsze. To zapewne kolejny klucz do tego amerykańskiego "mega optymizmu", myślę, że to satysfakcja z siebie i z tego jakim jest się człowiekiem, jeżeli zwracamy się ku potrzebom innych ludzi. W końcu pomaganie innym, jak wspomniałem wcześniej, to rzecz szlachetna, czyni nas dobrymi ludźmi.
Cóż, chyba trzeba będzie kiedyś przekonać się jak to jest : )
コメント