Wszystko stało się tak niespodziewanie, kiedy od strony Long Island City zmierzaliśmy spacerkiem w stronę mostów na Brooklynie i ujrzeliśmy znak "Pulaski Bridge". Myślimy sobie o jak fajnie, mają tu most Pułaskiego, polski akcent i w ogóle. No więc przerzuciliśmy się na drugą stronę Newton Creek i dalej kontynuowaliśmy spacer. Coś nam dziwnie było w okolicy, jakieś te twarze znajome, jakieś takie swojskie, ten podejrzliwy wzrok i w ogóle... Pam pyta się mnie czy Ci ludzie, których właśnie mijaliśmy to nie byli Polacy. "Nie wiem", odpowiadam, ale też jakoś tak niepewnie. Po jakimś czasie rzuca nam się w oczy duży niebieski slogan, a na nim jak byk napisane "SKLEP HYDRAULICZNY". Chwilę potem słyszymy rozmowę w polskim języku. Kiedy dotarliśmy do Nassau Ave i skręciliśmy w stronę "Father Jerzy Popieluszko Square" byliśmy już całkowicie pewni, że dotarliśmy w polskiej dzielnicy Nowego Jorku, w Greenpoint.
Przyznam szczerze, że niewiele wiedziałem o polskiej dzielnicy w Greenpoint i trafiliśmy do niej zupełnie przypadkowo. Wiedziałem o istnieniu takiego miejsca, ale nie zdawałem sobie sprawy z jego rozmiarów. "Little Poland" jak zwie się nierzadko ten rejon Nowego Jorku to drugie - po Chicago - największe skupisko polonijne w USA. Według statystyk na niecałe 40 tys. mieszkańców polskie pochodzenie deklaruje około 43%. Dzielnica wypełniona jest wieloma firmami o polskich nazwach - dentyści, prawnicy, poczta, restauracje, lekarze, fachowcy itd. W okolicach Nassau Ave i Bedford Ave czuliśmy się już na maksa "polsko", ale w nieco innym sensie.
Na Greenpoint mieszka wielu Polaków, którzy przed laty uciekali z kraju m. in. przed komuną, kiepskiej jakości życiem, szukając lepszego jutra. To oni budowali tu pierwsze polskie sklepy i firmy. No i ten klimat dawnych lat na dobre tu został. Pierwszym zderzeniem z podróżą w czasie była wizyta na poczcie, która naprawdę przypomniała nam lata dzieciństwa - typowy urząd sprzed 30 lat, niesamowite. Przy okienkach panie mówiły po polsku, ale akcent był już mocno amerykański. Dalej polskie bary a tam pierogi, bigos, ziemniaki ze schabowym, wódeczka itd. Część z nich wygląda jak bary mleczne sprzed lat, ta sama atmosfera, to "coś" w powietrzu. Ludzie, szczególnie Ci starsi, no wypisz wymaluj wujkowie, ciocie i dziadkowie z naszych młodych lat - te fryzury z trwałymi, styl ubierania się, kopcenie papierosów na ławce w ten taki polski sposób - zgarbionym, z podwiniętymi nogami, opartym łokciami o kolana, z fajką pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, no po prostu tego nie da się przeoczyć, bo to są niemalże żywe kadry z przeszłości. Duży park a w nim dzieciaki grające w piłkę nożną, ganiające po trawnikach.
To wszystko sprawiło, że zaczęliśmy głęboko rozkminiać. Ci ludzie wyjechali z Polski dawno temu, przez ten czas nasz kraj mocno poszedł do przodu, ewoluował, stał się europejski, mamy przecież wiele światowej rangi atrakcji u siebie, możemy zjeść przepyszne dania każdej kuchni świata, mamy piękne biurowce i coraz lepsze drogi, jesteśmy prawowitą częścią Europy, można nawet powiedzieć "tej Zachodniej" (przynajmniej jeszcze;p). A tutaj, na Greenpoint, zachował się klimat tamtych ciężkich de facto lat. Tak jakby Ci ludzie wyjechali do USA z tym obrazem Polski z tamtych lat i do dzisiaj nie zmienili niczego w swoim myśleniu i tradycjach, jakby ta łączność z obecną Polską nie istniała. Oni wciąż są tymi ludźmi z komuny, mimo że przemierzyli prawie cały świat, żeby od niej uciec. No po prostu niesamowita sprawa, jakie piętno odbiły na nich tamte czasy. I to jest też zajebiste, bo bankowo nie zjecie lepszych pierogów w NYC niż w Greenpoint, nigdzie nie usmażą Wam lepszego schaboszczaka niż w Greenpoint, no nie wiem, myślę że nie ma opcji. Prawdziwe Little Poland. Szkoda, że nie miałem odwagi porozmawiać z nimi , posłuchać ich historii, opowieści. Może następnym razem.
Na początku czuliśmy się trochę dziwnie, bo jednak ten widok przypominał o dość ciężkich czasach, napotkani ludzie również o tym przypominali. Na twarzach starszych osób widać było zmęczenie życiem, niełatwe doświadczenia, a te do połowy spopielone pety pomiędzy palcami dawały do zrozumienia, że Ci ludzie wciąż rozprawiają nad czymś w myślach. Greenpoint nie jest jakimś wypasionym rejonem miasta, wygląda tak trochę jak Anglia, niska zabudowa, ponure domki, ciasno, wąskie ulice. Kiedyś podobno było to miejsce, gdzie wprowadzali się głównie pracownicy fabryk i doków, nikt nie potrzebował luksusów bo nikogo nie było na nie stać. Z czasem jednak w Greenpoint nastąpił mały boom i dzielnica zaczęła szybko zyskiwać na reputacji. Widać to dzisiaj po nowiutkich blokach powciskanych gdzieś pomiędzy stare, brudne budynki z betonu i po różnych atrakcjach w okolicy, jak chociażby parki, skwery, miejsca do spacerów wzdłuż rzeki itd.
Nawiązując do czasów emigracji mam pewne wspomnienie za dzieciaka, które mocno utkwiło mi w pamięci - w sumie dziwię się, że to w ogóle pamiętam, ale obraz mam jasny i wyraźny, a miałem wtedy może 5-6 lat. Kiedyś, kiedy zimy były zimami i cała Polska leżała pod śniegiem, ojciec zabierał mnie i mojego brata na górki niedaleko naszego osiedla żebyśmy poszaleli na sankach itd. Wszyscy się tam schodzili, kupa ludzi na skarpie - starsi wariujący z dzieciakami, hałas, kupa śmiechu, mega - aż teraz dreszcze przechodzą mi przez ciało. I pamiętam ten jeden konkretny dzień, kiedy ojciec rozmawiał ze swoimi kolegami gdzieś z tyłu za nami i właśnie tematem był wyjazd za granicę - a raczej ucieczka. Było zimno jak cholera, śnieg sypał jak cholera, pamiętam jak Ci ludzie zjeżdżali na tych ślizgawkach w reklamówkach na butach :) "Kanada albo Stany, tam jest lepsze życie". Uciekali z różnych powodów - przed wojskiem, przed komuną, przed biedą. Ale opowiadali o tych mało znanych wtedy dla mnie krainach jak o czymś pięknym, jak z marzeń, wartym każdego ryzyka. Może to oni byli pierwszymi, którzy zaszczepili we mnie fascynację Ameryką i przekonanie, że tutaj życie wygląda zupełnie inaczej. Rozprawiali o tym tak intensywnie, że nie pamiętam czy w ogóle zjeżdżałem z tej górki tego dnia... ;)
Little Poland w Greenpoint - niesamowite przeżycie i chyba każdy powinien zajrzeć w te rejony choć na chwilę, żeby po prostu to zobaczyć. Oprócz oczywistej podróży w czasie zauroczyło nas położenie tej dzielnicy, w sensie, że przechadzając się nią można zobaczyć w tle dumną panoramę Manhattanu i jest to w pewien sposób magiczne - jesteś jakby w Polsce, słyszysz ten polski język, widzisz polskie sklepy, reklamy, slogany, a w tle mienią się wieżowce centrum jednego z najpotężniejszych miast świata, symbol, że jednak do domu jest bardzo daleko...
Comments