Kiedy rozmowa schodziła na temat mojego wylotu do USA, o Północnej Karolinie słyszałem zwykle dwie rzeczy - że jest piękna i ... że to straszna dziura. Jedni zachęcali, inni ostrzegali. "To nie jest Nowy Jork, to nie są te betonowe lasy, które tak strasznie Cię ciągną. To jest wiocha, country, redneck paradise, chłopie!". Oczywiście mało mnie to interesowało gdzie leży więcej prawdy, no bo przecież miałem wylecieć za ocean, spełnić swoje marzenia i zasmakować życia w amerykańskiej wersji, więc na pewno nie będę siedział non stop w jednym miejscu. Dopiero potem zacząłem myśleć, że w zasadzie będę musiał nauczyć się tam żyć, a radosnej turystyce daleko do zmagań z codziennością, gdziekolwiek nie wylądujesz...
Karolina Północna - niemal 140 000 km2 powierzchni o zróżnicowanym krajobrazie. Praktycznie przez sam środek stanu przetacza się pasmo górskie Appalachów i właśnie tutaj znajduje się jego najwyższy szczyt, Mount Mitchell, wznoszący się na wysokość 2037m. Na wschodzie stanu rozciąga się piękne wybrzeże oferujące dostęp do Oceanu Atlantyckiego. Przez około 320km wybrzeża sieć wysepek tworzą zjawiskową linię lądową zwaną Outer Banks. Północna Karolina sąsiaduje ze stanami Virginia, Tennessee , Georgia i Południa Karolina. Stolicą stanu jest Raleigh, największym miastem natomiast Charlotte (około 842 tys. ludzi). Panuje to klimat podzwrotnikowy, co jest wielkim plusem, oczywiście dla nas :)
OK, wylądowaliśmy. Quick facts - na początku przystanek w hotelu w Morrisville, potem przeprowadzka do Cary. Do stolicy stanu, Raleigh, mamy jakieś 10-15 minut samochodem. Można powiedzieć, że urzędujemy w sercu Północnej Karoliny i mniej więcej pośrodku wschodniego wybrzeża. Uwarunkowania geograficzne tworzą świetną bazę wypadową do zwiedzania prawego brzegu Stanów. W dwie godziny jesteśmy w Charlotte, w trzy - w Waszyngtonie. W godzinę czasu podłączamy się do sławnej autostrady Interstate-95, którą bez zmiany trasy dojeżdżamy do Nowego Brunszwiku w Kanadzie lub do Miami na południu. Całe wschodnie wybrzeże przejeżdżamy w około 30 godzin. Wystarczy również 10 minut drogi żeby znaleźć się na autostradzie I-40 i jeśli tylko mielibyśmy wystarczająco twarde tyłki aby wytrzymać w trasie około 40 godzin, dotarlibyśmy do samego Los Angeles, nieustannie jadąc tą samą drogą. K!#%a, to tak jakby jedną i tą samą autostradą zasuwać z Wrocławia do, nie wiem, Lizbony. Po prostu piękne. Ulice w USA to poezja, jednocześnie temat na zupełnie osobny wpis.
Jaka naprawdę jest Północna Karolina?
Cóż, w pewnym sensie zgadzają się obydwie teorie na temat stanu - jest tu pięknie i ... dość skromnie. Pierwsze wrażenie po ogarnięciu się po przylocie było takie, że rzeczywiście jest przyjemnie. Zwiedzając okolicę zwykle odnoszę podobne wrażenie - krajobraz przypomina przedmieścia porządnego miasta - jest tutaj zielono, spokojnie, ulice są szerokie i zwykle mało zatłoczone (nie licząc głównych arterii międzystanowych), kręte uliczki osiedli obstawione są rzędami pięknych domów, ludzie zdają się być uprzejmi, a życie płynie tak jakoś spokojnie. Sąsiedzi machają do Ciebie z uśmiechem wyprowadzając swoje futrzaki, z radością sprzątając po nich kupki, a idąc w Twoim kierunku chodnikiem usuną się do krawędzi i sypną grzeczne "Excuse me" pozwalając Tobie przejść bez zwady. Czasami wręcz to irytowało, ale uświadamiasz sobie, że w zasadzie te drobne uprzejmości czynią Twój dzień o wiele przyjemniejszym niż poranna wymiana morderczego wzroku z sąsiadem podczas wiosennej pizgawicy. Ostatnie lata mieszkałem we Wrocławiu, więc kontrast wręcz miażdży. W NC jest pięknie, a do tego pogoda rządzi! Cary leży w okolicach 35 równoleżnika, który dla porównania ciągnie się między innymi przez Gibraltar, północną Afrykę, Maltę, Cypr, Syrię, Irak itd. Generalnie jest tu bardzo ciepło przez cały rok, a do wysokiej temperatury dochodzi spora wilgotność, która sięga czasami nawet 95%. Kiedy w porze letniej w Polsce spadnie deszcz, ludzie otwierają okna i oddychają świeżutkim powietrzem, radując się każdym litrem orzeźwiającego wdechu. Jeśli natomiast deszcz spadnie w Karolinie to otwierając okno poczujesz się jakby ktoś owinął Ci głowę gorącym ręcznikiem i zaczął szorować go z całej siły, więc zamykasz wszystko co wpuszcza choćby opar z zewnątrz i ustawiasz klimę na jakiś syberyjski program. Ale nie ma co narzekać jeżeli pada od święta, a przez większość czasu grzeje. Jest tutaj słonecznie, a to sprawia, że chce się wstawać żeby skorzystać z dobrodziejstw tutejszego klimatu.
Mówili, że Północna Karolina to dziura... Cóż, jak wspomniałem, mieszkałem we Wrocławiu, który de facto posiada dość bogatą ofertę rozrywki. Wystarczyło wskoczyć w autobus miejski żeby w 10 minut dotrzeć do Starego Miasta, które tętniło życiem przez okrągły tydzień - taka zaleta studenckiego miasta. Nie powiedziałbym, że mieszkam na kompletnej wsi, bo wierzę, że taką wieś dopiero ujrzę, ale rzeczywiście czas płynie tutaj inaczej. Oprócz jakichś udogodnień w tzw. downtown (centrum) okolicznych miejscowości typowe życie nocne bądź szeroko rozumiana oferta rozrywki raczej tutaj nie istnieją. Zwykle powtarza się ten sam schemat - są mniejsze i większe skupiska mieszkalne, a reszta porozrzucana jest gdzieś pomiędzy bujną florą stanu. Zwykle wygląda to tak, że wyjeżdżasz ze swojego "community", przemierzasz drogę prowadzącą przez lasy i wyłania się coś na obraz centrum handlowego, czyli kilka budynków komercyjnych jeden przy drugim, o niskiej zabudowie - a tam knajpki, restauracje, sklepy z różnym asortymentem. Coś jak w miasteczku South Park.
Jeśli to nie centrum to pewnie jakieś biura. Albo inne community. Takie placki na mapie. Takich placków jest tutaj bardzo dużo. Cokolwiek chcesz zrobić i jakkolwiek pragniesz zagospodarować sobie czas - musisz się postarać. De facto w jednym z badań Business Insidera okolica Raleigh została wybrana 4. najlepszym rejonem do życia w całych USA. I rzeczywiście - jeżeli rozglądasz się za spokojnym życiem bez pędu i presji, to jest to idealne miejsce. Jeżeli cenisz sobie nocne harce itd., trzeba się trochę naszukać, ale też nie ma zupełnej pustki. W okolicy znajduje się wiele renomowanych uczelni (Duke University, UNC, NC State itd.), a w centrum miast stoją knajpy.
Na szczęście moje lata szaleństwa już raczej minęły - teraz sposobie się głównie sączeniem whiskey gdzieś w domowym zaciszu, więc nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Nawet jeśli jednak przeszkadza to drogi w USA są wspaniałe i można podróżować z przyjemnością. Dodatkowo parę mil od naszej chaty znajduje się międzynarodowe lotnisko Raleigh/Durham International Airport, które oferuje sporo interesujących przelotów, więc gamma możliwości jest spora.
Dobra dobra, ale o co chodzi z tym tytułem?
WELCOME TO THE SOUTH.
Mimo tego, że stan zwie się Karoliną Północną, w istocie jesteś na południu Ameryki - tym starym, mentalnym południu. Witamy w Dixie. Bycie na południu wiąże się z "prowincjonalnym" obrazem stanu, specyficznym językiem i zachowaniem tutejszych mieszkańców. Okolica, w której mieszkam, zwana Trójkątem Badawczym (RTP Research Triangle), to mocno rozwijający się region na tle całych Stanów Zjednoczonych i pracują tu ludzie wielu narodowości, dlatego też środowisko, w którym na co dzień przebywamy czy pracujemy jest zróżnicowane, a dzięki temu również dość "open-minded". Ale wystarczy wyjechać 10-15km poza wspomniany obszar i można natknąć się na zupełnie inną Karolinę. Niechlujne chaty, bajzel na podwórku, stary rozklekotany pick-up na podjeździe i gęsta atmosfera dookoła. Ludzie spoglądają na obcych z niechęcią, mrucząc od czasu do czasu coś pod nosem. Warto tutaj wspomnieć, że generalnie Karolina Północna głosowała za Donaldem Trumpem w wyborach prezydenckich, co w istocie mówi samo za siebie. Rozmawiałem z ludźmi, po których powiedzmy widać "nieamerykańskie korzenie" i opowiadali oni, że niejednokrotnie spotykali się z nieprzyjemnymi sytuacjami, nawet jeśli sami są już urodzonymi Amerykanami. Lokalni mieszkańcy potrafią być czasem niemili. Zwykle powodem takich reakcji jest przekonanie, że obcokrajowcy zabierają im pracę. Proste roboty fizyczne (koszenie trawników, remonty, prace serwisowe itd.) zwykle wykonują Latynosi, prawdopodobnie za niskie stawki - znamy to dobrze z naszych rodzimych historii prawda? W biurach za to, obok Amerykanów, pracują ludzie przeróżnego pochodzenia, z zauważalną przewagą Hindusów. Jedno i drugie złe. Według statystyk mało który "typowy locals" ma wyższe wykształcenie, więc też nie do końca wiadomo w czym tkwi tzw. ból tylnych partii. Localsi wiedzą gdzie jest Teksas, bo tam przelewa się ropę do ich Fordów F150, albo gdzie jest Tennessee i gorzała tania jak woda, są bogami wiedzy o futbolu i baseballu, mają level master w robieniu barbecue - więcej do szczęścia nie potrzeba. Czy to są właśnie Rednecki? Nie wiem, być może. Być może amerykański wieśniak to nie jest ten pocieszny wesołek z obrazków z uzębieniem "na Posejdona" (trzy u góry i jeden na dole), bujający się na drewnianym fotelu na werandzie, ze szklanką "księżycówki" pędzonej w stodole za chatą. O tym się jeszcze przekonam. Oczywiście powyższe nie dotyczy całego lokalnego środowiska w NC, bo ludzie mimo wszystko starają się być uprzejmi i wykazują zainteresowanie Twoim losem i historią życia (nawet jeśli nie wiedzą, co to Polska, gdzie leży Polska, albo że Polska nie jest "piękną wyspą" - tak, to wszystko słyszeliśmy na serio). Amerykanie uwielbiają słuchać opowieści pt. dlaczego musiałeś opuścić swoją ojczyznę i wyjechać "za szczęściem" do ich kraju najwspanialszego na świecie i sprawia im to ogromną satysfakcję. Ba, czasami czują nawet powinność, aby pomagać przybyłym do USA, twierdząc, że skoro oni mieli tyle szczęścia mogąc się tu urodzić i żyć to naturalnie powinni również wspierać innych aby też korzystali z dobrodziejstw "krainy wolności". Cóż, dziwne sytuacje zdarzają się wszędzie, ale z jakiegoś powodu to zjawisko ma tutaj uderzający efekt.
Czy byłem świadomy tego, że wyląduję na "północnym południu" i przyjdzie mi tutaj żyć? Nie do końca. Czy żałuję, że nie przemyślałem tego wcześniej? Oczywiście, że nie! Miejsce jest ciekawe, a widoki za oknem zachęcają do wyjścia z domu. Północna Karolina to naprawdę piękny stan i warto ruszyć się po okolicy, żeby skorzystać z jego dobrodziejstw. Jest tutaj od cholery jezior, różnych parków, szlaków, górek, skałek itd. Przez połowę stanu ciągnie się również pasmo Appalachów, a tutejsza flora i fauna są niezwykle ciekawe. Nawet jeżeli to spokojne życie zaczyna przytłaczać, wspomniałem już, że NC jest świetną bazą wypadową i zawsze można gdzieś się wyrwać, czy to autem, samolotem, czy nawet linią kolejową.
Naszym celem jest zwiedzenie zarówno tych najbardziej dzikich zakątków, gdzie trzeba brać spluwy na tzw. forfitery i inne krokodyle, jak i tych pękających w szwach metropolii, gdzie tempo bytu połyka lata życia sprawniej niż paczuszka Marlboro. Kończę szklankę Rebel Yell i kładę się spać - mam jeszcze sporo do zobaczenia.
Comments