W związku z tym, że ostatnio rozglądaliśmy się za drugim autem odwiedziliśmy kilku dealerów samochodowych, żeby porozmawiać o tym, jak wyglądałoby finansowanie furki i jakich kosztów powinniśmy oczekiwać. Zaskoczyły nas dwie rzeczy, po pierwsze jak reagowano na nasze pytania, po drugie jak Amerykanie biorą kredyty.
WPROWADZENIE
Każdy z nas prawdopodobnie kredyt w Polsce brał i pewnie jeszcze weźmie. Dobrze wiemy, jak wyglądają umowy, ile stron, ile haczyków, ile pytań trzeba zadać, żeby upewnić się, że nie ma ukrytych kosztów. Jesteśmy wyczuleni na tym punkcie i skrupulatnie (w większości) przerabiamy materiał zanim zostawimy swój podpis. W USA wygląda to trochę inaczej, zapewne z racji tego, że ten kraj kredytami - w każdej formie - najzwyczajniej oddycha. Umowa kredytowa zwykle ma parę stron, zawiera podstawowe założenia, a Amerykanie raczej nie zwracają zbytniej uwagi na szczegóły, ale o tym opowiemy szerzej w dalszej części tekstu. Kredyt jest tutaj tak powszechny jak mikrofala w domu i nikogo nic nie dziwi.
PRZYCHODZI POLAK DO SALONU...
No więc wybraliśmy się na rekonesans po okolicznych dealerach samochodowych. Przyjrzeliśmy się modelom, odbyliśmy sporo jazd próbnych, a każdą wizytę kończyliśmy zapoznaniem się z warunkami finansowania i ewentualnymi opcjami wykupu. No i wtedy zaczynało robić się ... hmmm ... dziwnie :)
Wyobraźcie sobie wzrok Amerykanina wpatrzonego prosto w Was, a z oczu wyczytać można szok i niedowierzanie - "co tu się k!@&a dzieje?!". Na większość pytań odpowiedź naszego rozmówcy zaczynała się od "Ermmmmmmm..." i drapania po czole. Momentami dopytywano nas "Ale jak?", "ale że co?", "ale w jaki sposób?", "ale czemu o to pytacie?". Na początku byliśmy zdezorientowani, nieco wycofani nawet w obawie przed jakąś próbą zrobienia nas w balona, ale z kolejnymi wizytami zaczęliśmy rozumieć całą sytuację.
Odnieśliśmy wrażenie, że dealerzy momentami czuli się urażeni naszymi pytaniami o szczegóły umów kredytowych i naszą determinację w zbijaniu oprocentowania, wkładu własnego, ceny finalnej (chociaż to ostatnie to nas akurat mało interesowało :D). Niektórzy wyraźnie denerwowali się faktem, że negocjacje z nami trwają tak długo i naprawdę nie wiedzieli co mogą dla nas zrobić. To było jednocześnie frustrujące i przekomiczne, szczególnie kiedy błagalny wzrok dealera jasno komunikował, że sprzedawca jest zdesperowany, żeby się nas pozbyć, bo zajmujemy mu miejsce na inne, zapewne prostsze negocjacje. No ale jak wspomnieliśmy na początku, my umowę czytaliśmy, pytaliśmy o każdą niejasność, odrzucaliśmy wszelkie kombinacje - te w naszym mniemaniu. Istne piekło zgotowali im Ci Polacy :D A w międzyczasie drzwi otwierali Amerykanie i siadali na stanowiskach obok.
PRZYCHODZI AMERYKANIN DO SALONU...
Zanim rozpoczniemy krótka uwaga - jesteśmy finansowo dość "ogarnięci", więc poniższa historia powinna być traktowana jako anegdotka, ciekawostka, a nie propozycja zmiany postrzegania faktów. De facto Amerykanie w większości zmieniają samochody regularnie, przede wszystkim z racji faktu, że biorą je w leasing. Amerykanie oczywiście mamy na myśli North Carolina i obserwacje z naszego regionu.
Otóż Amerykanin przychodzi do salonu i mówi jasno "Hey, chcę ten samochód, zróbcie tak, żebym płacił jak najmniej albo nie więcej niż 200$ miesięcznie". W tym momencie uśmiechnięty pracownik salonu udaje się do specjalisty od spraw finansów, który wykonuje kilka telefonów po czym wraca z karteczką i dosiada się do biurka gdzie czeka klient.
"Hey, no więc mamy dla Ciebie wspaniałą informację. Instytucja finansowa, która współpracuje z nami od X lat zgodziła się rozłożyć Twój kredyt na 96 miesięcy z oprocentowaniem 14,50% rocznie. Na tych warunkach Twoja miesięczna rata wyniesie 160$. Jak zmienisz samochód za 2-3 lata to ta oferta jest super, super dealem dla Ciebie"
Na co klient krótko: "Fantastycznie, biorę to!"
BOMBOWA SPRAWA
Wiele razy powtarzamy, że niesamowite jest to, jak po dwóch stronach oceanu można spotkać skrajne podejście do tych samych spraw. Na pierwszy rzut oka jak słyszymy liczby kredytu to łapiemy się za głowę i mówimy "k*rwa, chybaś Pan oszalał!". Pakowanie się w kredyt, którego całkowity koszt wynosi pewnie podwójną wartość samochodu brzmi niedorzecznie. Ale, ale... No właśnie, mieszkańcy Północnej Karoliny wychodzą z założenia, że jak już biorą auta z salonu to nie będą się do nich przywiązywać na długie lata. No więc standardowe podejście jest takie, żeby wyciągnąć jak najniższą kwotę miesięczną, a za jakiś czas sprzedać samochód, spłacić resztę i wziąć nowy. Do tego bardzo popularne są tutaj tzw. "trade-in" czyli przyjeżdżasz starszym modelem do salonu, dealer wycenia wartość auta i to jest wkład własny w Twoje następne auto.
No i siedzimy tak przy biurku obok i myślimy sobie kto tu ma rację? My, którzy każdy szczegół umowy dokładnie analizują i kłócą się o każde miejsce po przecinku w oprocentowaniu czy wesoły Amerykanin, który nie zaprząta sobie głowy finansowymi dyrdymałami i oczekuje jak najniższych kosztów?
Dla nas niemal oczywistym jest, że w długoterminowych zobowiązaniach ignorowanie oprocentowania czy odsetek może być zgubne - nie wiemy co się może wydarzyć w ciągu najbliższych 5-7lat, czy będziemy w stanie spłacać ten kredyt i czy pozbędziemy się go wcześniej, anulując w ten sposób np. odsetki. Jesteśmy nauczeni wyszukiwać absolutnie topowe deale i biegać po bankach dopóty, dopóki finalna oferta nie będzie taka jaką byśmy sobie życzyli. Tymczasem po drugiej stronie oceanu w tej kwestii panuje totalny chillout. Jeśli się uda sprzedać auto za 2-3 lata to super, koszt posiadania auta był generalnie niski. Jeżeli wypadnie jakaś kiepska sprawa i finansowo zrobi się ciężej, zawsze pozostaje nieduża rata, która nie zrujnuje nas do końca. Jedyne czego brakuje w tym podejściu to brak świadomości, ile w rzeczywistości płacimy za ten samochód i ile z tych pieniędzy oddajemy w sumie bez oporu.
Ciekawi jesteśmy Waszego zdania na ten temat :) Jeżeli w Waszych stanach sytuacja jest inna, dajcie również znać, chętnie dowiemy się czegoś na ten temat!
Dobrego dnia!
Wow, mega temat. Brakuje mi malutko tylko tabelki z podsumowań USA/PL + macie większe pojęcie o dobrych dealach w US niż Andrzej :-) Ciekawa treść i w 100% macie rację. Nie można równać w dół ! Szafrański byłby dumny. Pozdro z Wrocławia.