Były znajomy z pracy zaprosił mnie ostatnio na lunch. Mój kumpel od miesiąca jest już na amerykańskiej emeryturze. Ten sympatyczny i pełen dobrej energii człowiek zawsze ma coś fajnego do powiedzenia.
Pytam go więc:
- Jak tam życie na emeryturze przyjacielu?
- Fantastycznie - odpowiada - jest cudownie, wszystkie dni zlewają mi się w jedno i w ogóle się tym nie przejmuję! Nie wiem czy jest poniedziałek czy czwartek. Wiem tylko kiedy jest niedziela! - mówi z uśmiechem. Wiesz, chcę jechać nad ocean - jadę, chcę pojeździć na quada w góry - jadę. Nie chce mi się nic robić to nie robię! To jest wolność, jest naprawdę dobrze.
- Good for you my friend! Brzmi doskonale - kwituję czując jak lekka zadrość wierci dziurę w moim żołądku. - To musi być piękna sprawa. - dodałem.
Po chwili kumpel mówi:
- Żałuję może tylko jednej rzeczy.
- Czego? - pytam zaciekawiony.
Ku wolności
Mój znajomy kontynuuje:
- Żałuję, że nie zrobiłem tego wszystkiego wcześniej, że nie zacząłem wcześniej swojego "side hustle" (tak amerykanie mówią potocznie o dodatkowym przychodzie/biznesie na boku, zajęciu poza główną pracą). Trochę żałuję, że przesiedziałem ostatnie kilka lat bez progresji w karierze. Nie było awansów, lepszych warunków, dalszych opcji. Wiesz, nie chodzi o to, żebym skakał po innych firmach, byłem już na to za stary, pracowałem tutaj ponad 20 lat. Chodzi o to, że dużo wcześniej mogłem podjąć tą decyzję i pójść na emeryturę. Zapomniałem o tym, chyba za długo siedziałem w tej robocie - skwitował ze śmiechem.
Kiedy mój znajomy opowiadał mi o swoich przemyśleniach to przyznam, że trochę nad tym dumałem. Wydawało mi się, że to taka dość amerykańska sprawa mieć na boku "swój biznes", dodatkowy dochód, coś co trochę podkręci finanse i zapewni spokojniejszą przyszłość czy chociażby realizację marzeń bez poczucia winy czy obaw o pieniądze. Kogo nie pytamy to coś tam ogarniają. Każdy coś kombinuje, zawsze ma jakąś sprawę do załatwienia - jedni remontują stare auta, inni wynajmują mieszkania, ktoś tam serwisuje motocykle i quady. Dolary non stop przechodzą z rąk do rąk. W końcu w tym kraju symbol dolara jest niemalże kultowy, poza tym pieniędzy w USA nigdy nie za wiele, patrząc chociażby na temat opieki zdrowotnej i innych rzeczy.
- Czemu myślisz w ten sposób? Jesteś pełnym energii człowiekiem i masz kupę życia przed sobą. Zrobiłeś swoje, osiągnąłeś sukces zawodowy, teraz masz prawo cieszyć się tym wszystkim bez poczucia winy.
- Oczywiście. Widzisz, wychowałem się poza miastem i zawsze chciałem wrócić w te rejony, udało mi się i jestem zadowolony. Ale większość czasu mieszkałem też w Nowym Jorku. Człowieku, Nowy Jork to zupełnie inna rzeczywistość. Pracowałem na Manhattanie i nie było mi źle, naprawdę radziłem sobie nieźle. Żyłem jak typowy nowojorczyk, po pracy umawiałem się z przyjaciółmi i korzystałem z uroków miasta, do domu wracałem późno. Nowy Jork to straszne tempo, jeśli Twoją pracą jest jakieś "9 to 5" (jest to odniesienie do standardowych godzin pracy w USA, od 9 rano do 5 wieczórem) jak w moim przypadku to rzadko kiedy masz czas i siły robić coś więcej. Szczególnie jeśli nie radzisz sobie źle i Twoja wypłata pozwala Ci na normalne życie.
Miasto które nie śpi nigdy
- To przyjazd do Północnej Karoliny pozwolił Ci przemyśleć to wszystko? - pytam.
- Dokładnie. Kiedy opuszczasz Nowy Jork i lądujesz w takim miejscu to wszystko wydaje Ci się łatwe i proste. Tutaj życie nie zjada tyle energii, miasto nie pożera Twojego czasu. Robisz swoje i masz jeszcze chwilę żeby zastanowić się czy mógłbyś zająć się czymś poza swoją pracą. To jest zupełnie inny mindset.
Jest w tym sporo zbieżności z tym, czego doświadczyłem tutaj po przeprowadzce. Nie chcę porównywać Nowego Jorku do Wrocławia, ale na polskie standardy to miasto jest również całkiem dynamiczne i czasochłonne. Pamiętam dokładnie tą frustrację kiedy próbowałem zmieścić wszystkie swoje plany w ciągu dnia czy tygodnia i zawsze, ale to ZAWSZE spora część po prostu odpadała z przeróżnych przyczyn. Doba była non stop za krótka. To nie jest też tak, że teraz cały dzień należy do nas, korporacja nadal chłonie mnóstwo czasu, ale na pewno poczuliśmy zmianę na lepsze. Gdzieś po pracy znajdujemy chwilę na głębszy oddech. Ale bywa też, że ciężar obowiązków zawodowych kompletnie blokuje kreatywność i chęć do działania, człowiek trochę zapada się pod naciskiem i przestaje myśleć o innych sprawach, szukając jedynie odpoczynku i świętego spokoju.
Po krótkiej wymianie myśli na ten temat mój znajomy mówi do mnie:
- Słuchaj, jesteś jeszcze młody, jeżeli mógłbym Ci coś doradzić to właśnie to. Nie zatrzymuj się, nie przyzwyczajaj się do komfortu w stagnacji. Nie bój się zmian. Pracę może kiedyś zmienisz, może to praca pierwsza zmieni Ciebie, wiesz jak to wygląda. Nic nie jest pewne. Dzisiaj masz oszczędności, jutro może ich nie być. Masz łeb na karku, skorzystaj z tego, że jesteś w "Ameryce" - kraju możliwości jak to mówią. Moi znajomi to przykład na to, że to powiedzenie jest nadal aktualne. Powiem Ci tak - znajdziesz tutaj wszystkie potrzebne Ci źródła do tego, żeby się realizować i osiągać sukcesy. Możesz to robić po amerykańsku, iść na całość, testować granice i nigdy się nie bać. "Sky's the limit!". Możesz to robić po swojemu, jestem pewny, że wiesz jak to wygląda. Jeśli jeden pomysł nie wypali, pewnie będziesz miał 10 innych w jego miejsce. Próbuj, nie przestawaj i nie popełnij tego błędu co ja. Gdybym mógł cofnąć czas i zachować wiedzę, którą mam, to na pewno kilka rzeczy bym zmienił.
Po swoje
Inspirujące, nie powiem. Lubię słuchać takich historii i takich rada. Lubię otaczać się ludźmi, którzy życzą mi dobrze i wiem, że chcą pomóc. Lubię pozytywne nastawienie i życzliwość. Lubię też myśleć o wolności jako o czymś co nie jest zarezerwowane na tak zwany zmierzch naszego życia. Nie do końca satysfakcjonuje mnie społeczny "standard" w tych kwestiach. Nie chcę niczego wielkiego, pragnę być tylko wolny. Pytanie brzmi - gdzie zaczyna się moja wolność? Jak miałoby to wyglądać? Jakie dochody musiałbym osiągać, w jakim miejscu być, na jakich zasadach zdobywać środki na życie? Kiedy możemy powiedzieć, że to jest wszystko czego potrzebujemy i nic poza tym? Moim szczęściem jest to, że jestem w kraju, gdzie ludzie potrafią inspirować się nawzajem, nakręcać się i nigdy nie przestawać marzyć. Myślę o tym, zastanawiam się nad rozwiązaniami, wierzę że może się udać, a przynajmniej nie nie zamierzam przestać próbować.
Wydaje się, że przede wszystkim trzeba mieć jakiś plan. Przynajmniej zarys tego co mogłoby nam pomóc w realizacji. Zatem warto planować, warto do czegoś dążyć. Często wydaje nam się, że cele powinny być wielkie, nietuzinkowe, oryginalne i inspirujące wszystkich dookoła. Nieprawda, one mają służyć naszym planom i spełniać nasze potrzeby. Nie jesteśmy gorsi czy lepsi ze względu na to jak "ambitne" są nasze plany. Będzie dobrze nawet jeśli nasz cel to "tylko" skromna kabina na weekendy gdzieś w lesie, a nie willa w Beverly Hills. Nawet jeśli to "tylko" stary, poczciwy pick-up truck, a nie nowe Lambo (z którego swoją drogą wysiadałbym pewnie jak pokraka patrząc na mój wzrost i wagę!). Nawet jeśli to "tylko" czytanie książek na ganku. Nawet jeśli to "tylko" cisza i spokój, bez pogoni, skromnie ale po swojemu. Jeśli to "tylko" więcej czasu z rodziną itd.
Zgadzamy się z powiedzeniem, że wolność to przede wszystkim czas i jego kontrola na własnych zasadach. Żadne pieniądze i tytuły. Czas. Planujcie więc, małe i wielkie rzeczy, najważniejsze żeby było po Waszemu i będzie dobrze.
Niech Wam się wszystkim powodzi.
Comments