Zanim zaczniemy, małe ogłoszenie parafialne - ten post nie jest żadną promocją czy czymkolwiek w ten deseń, chcemy rzeczowo przedstawić Wam jak przebiegały nasze negocjacje w sprawie zakupu samochodu :) Historia iście poetycka.
WSTĘP
Deal to w USA słowo niemal święte - każdy tutaj robi jakiś "deal". Wszelkiego rodzaju pertraktacje muszą zakończyć się dealem. Każda najmniejsza promocja, zniżka czy ulga to część dealu. Amerykanie uwielbiają kończyć interesy słowami "we have a deal". To nie tylko jakby część interesów, to część kultury, proces wpisany w niemal każdy element życia. Deal to dogadanie się w temacie wspólnego wyjścia wieczorem, pomocy przy pracach na ogródku, podwózki w konkretne miejsce itd. Niedługo po przylocie do Stanów przyszedł również czas na nasz pierwszy "jankeski" deal :) Miał on zadziać się przy zakupie samochodu. Wspominaliśmy już, że w Cary bez auta ani rusz. Chodników nie ma albo kończą się nigdzie, a wielopasmowe ulice są praktycznie nie do przejścia pieszo. Do prawidłowego funkcjonowania w tych okolicach potrzebny jest samochód. I basta. No to lecimy szukać fury! :)
Samochód w USA można pozyskać na trzy sposoby - płacąc gotówką, finansując kredytem bądź biorąc go w leasing. Najpopularniejszą formą działającą w tej części Stanów Zjednoczonych jest leasing - rzeczywiście ta mocno rozwinięta opcja pozyskiwania samochodów sprawdza się przede wszystkim dlatego, że jest bardzo przystępna. Za 200-300$ miesięcznie można wziąć świeżutki samochód prosto z salonu i mieć spokój na trzy kolejne lata. Proces uzyskania auta w leasing jest w zasadzie prosty, przebiega sprawnie i szybko - no chyba, że szarpniemy się na próbę powalczenia o jeszcze lepsze warunki finansowe (np. mniejsza rata) i pobiegamy od dealera do dealera zbijając cenę. Mamy informacje z pierwszej ręki, że można coś na tym ugrać :) Mankamentem tego rodzaju przedsięwzięcia jest fakt, że chcąc zrezygnować wcześniej z leasingu, będziemy zmuszeni zapłacić określoną karę. W naszym przypadku stwierdziliśmy, że nie jesteśmy pewni czy chcemy się wiązać taką umową aż na 3 lata. Innym problemem jest - znowu - brak historii kredytowej. Jeżeli jesteśmy tu nowi to raczej nie możemy liczyć na preferencyjne warunki i miesięczne kwoty mogą wzrosnąć dość wyraźnie. A to trochę boli, kiedy ktoś może sobie pozwolić na auto A za 200$ miesięcznie, a Ty jako świeżak płacisz ponad 300$ za ten sam egzemplarz. To samo tyczy się opcji z finansowaniem auta - kredyt oczywiście możemy dostać, ale bez historii kredytowej jego oprocentowanie będzie tak wysokie, że będziemy spłacać pewnie dwa takie samochody za jednym zamachem :) Dodatkowo nie wszystkie banki udzielają takich kredytów. Rozwiązanie może być takie, ażeby przed wyjazdem porozmawiać z polskimi bankami na temat pożyczki, ponieważ i rata będzie niższa, a także oprocentowanie w miarę ludzkie. Można również podejść do problemu procesowo - na dzień dobry otworzyć kartę kredytową albo nawet dwie, płacić nimi za co się da i gdzie się da i po niecałym roku mieć już własną historię kredytową ze scoringiem, który pozwala ponegocjować warunki zakupu/leasingu. W międzyczasie trzeba jakoś pokombinować :)
Na poszukiwanie samochodu w USA wybraliśmy się z przekonaniem, że za gotówkę kupimy jakiś przyzwoity egzemplarz, który ewentualnie będzie można jeszcze odsprzedać jeżeli plany pobytu radykalnie uległyby zmianom bądź ewentualnie zabrać ze sobą z powrotem. Przeszukiwaliśmy rynek celując w używane modele z niedużym przebiegiem, kosztujące gdzieś w granicach 12,000-13,000$. Jako, że auto jest tutaj niezbędnym elementem gospodarstwa domowego, zapewne domyślacie się, że ofert było od cholery! Ale powolutku coś kroiło się na horyzoncie...
Zanim przejdziemy dalej warto wspomnieć o paru faktach. Po pierwsze wysokie liczby przebytych mil na "zegarach" nie oznaczają wcale, że auto jest w stanie wegetatywnym :) Nawet w tak skromnej i przytulnej okolicy jak Cary praktycznie każda droga jest autostradą - prostą , długą, gładko wyłożoną. Mimo, iż do pracy mam raptem 5 minut podróży to i tak przejeżdżam przez highway. Dla zobrazowania tego, wyobraźcie sobie, że mieszkacie szczęśliwi na uroczej wiosce. Pewnego dnia decydujecie się odwiedzić znajomych we wsi obok i dzielące wasze domy dwa kilometry trasy przemierzacie trzypasmową autostradą, elegancko wylaną, zadbaną itd. To samo w drodze do sklepu, lekarza, galerii handlowej itd. Pod tym względem USA rządzi po całości! Wracając do wątku, naprawdę ciężko tutaj zajechać samochód, kiedy praktycznie non stop jedzie się prosto przed siebie :) Dystanse pomiędzy poszczególnymi zabudowaniami są dość spore, a mile nabijają się tak naprawdę nie wiadomo kiedy - człowiekowi wciąż wydaje się, że praktycznie nigdzie się nie rusza a licznik nieustannie nabija kolejne cyfry. Nie istnieje tu psychologiczna bariera 200 000 kilometrów, która automatycznie przekreśla szanse na sprzedaż auta :) Wciąż jednak jest to głównie jazda po prostej drodze. Oczywiście są tutaj również fury zajechane i rozklekotane jak stara karuzela gdzieś na zapomnianym podwórku z lat 70tych, ale nie stanowi problemu znalezienie takiego samochodu, gdzie stan techniczny jest w porządku mimo większych sum na licznikach.
Inną sprawą jest wnętrze auta. Amerykanie z Północnej Karoliny to nieźli bałaganiarze! To co czasami można zastać w samochodzie to prawdziwe dzieło sztuki. Skarpetki, koszulki, papierki po jedzeniu oblepione tłuszczem i ketchupem, reklamówki, puste puszki i butelki, jakieś wiadra, narzędzia, przybory, dosłownie masakra! My z samochodami obchodzimy się jak z jajkiem, tutaj to po prostu przedmiot jak każdy inny i niektórzy dosłownie traktują je jak mobilne magazyny :) No więc kwestia stanu wnętrz to już sprawa do osobistej rewizji.
Na jedno i drugie z powyższych jest rozwiązanie w postaci garści dealerów online, którzy skupują auta w dobrym stanie i w takim też sprzedają je dalej. Przykładem takiego przedsiębiorstwa jest carvana.com - kupujesz auto online, wóz dostarczany jest prosto "pod Twoje drzwi", masz czas na przetestowanie go i wtedy ewentualnie potwierdzasz zakup lub zwracają Ci pieniądze. Bardzo wygodna forma działania, ale trzeba liczyć się z tym, że ceny są wyższe niż średnie rynkowe. Coś za coś ;) W każdym razie samochody z takich ofert chwalone są za bardzo dobry standard i stan techniczny, więc jeżeli wiemy dokładnie jaki model nas interesuje to wystarczy parę kliknięć w sieci i po paru dniach mamy samochód pod domem :)
AKT I: TRUDNE POCZĄTKI
Ok wróćmy do tematu. Poszukiwania samochodu rozpoczęliśmy od wertowania ofert online, wycieczek pod wskazane adresy i testowania dostępnych modeli. Z racji niewielkiego doświadczenia w temacie, na tym etapie popełnialiśmy mnóstwo błędów, które stawiały nas w kiepskiej pozycji negocjacyjnej. Do takich błędów można zaliczyć dla przykładu wspominanie o ulubionych samochodach, o tym które modele dostępne na miejscu nam się bardzo podobają, ile możemy wydać itd. Doskonałym przykładem jest nasza wizyta w pobliskim Apex i rozmowa na temat modelu Dodge Durango, o którym myśleliśmy jeszcze w Polsce i który to bardzo nam się podobał. Był to jeden z modeli, dla których myśleliśmy ewentualnie nagiąć nasz budżet czy nawet skorzystać z jakiegoś finansowania. Podczas luźnych rozmów "sprzedaliśmy" informację, że jakbyśmy mieli kupować nasz "ultimate american car" to pewnie byłoby to coś w rodzaju właśnie Durango - duży SUV z dużym silnikiem, wielkim bagażnikiem, ekranem dotykowym itd. Oczywiście podczas jazdy testowej ciężko było ukryć radość z piłowania pięciolitrowego silnika, który warczał pod maską jak opętany, ale auto nie było zbytnio zadbane, więc po wstępnych oględzinach byliśmy sceptycznie nastawieni, ale panowie z salonu dawno podłapali temat i byliśmy w pułapce zanim zorientowaliśmy się, że jest za późno. Zaproszono nas do rozmów w sprawie zakupu i zbombardowano górnolotnymi frazami typu "Bardzo chcemy spełnić Wasze marzenie", "Po co iść na kompromisy, skoro mamy auto Waszych marzeń?", "Chcemy Wam pomóc kupić auto, którego pragniecie" itd. Nie pomagały argumenty, że to auto nie wygląda za dobrze, bo w głowach sprzedawców grała już tylko jedna melodia pt. "NIE WYPUSZCZAJ ICH, SPRZEDAJ IM TO!". Z początku rozmawialiśmy z dwoma osobami, ale po chwili siedział z nami także specjalista od finansów. Zaraz potem dołączyła kolejna osoba, a w finalnym momencie na scenie pojawił się sam szef salonu, który próbował nas przekonać, że ten deal to dar niebios i warto dorzucić parę tysiaczków i mieć ten jedyny, niepowtarzalny model w cenie jak z bajki. Możecie sobie wyobrazić, jak stresujące było siedzenie naprzeciwko pięciu osób nakręconych na maksa na to, żeby sprzedać Wam jakiegoś grata. Próbowano wcisnąć nam ten samochód niemalże siłą, na każdy nasz argument spadał grad wyjaśnień i przekonań, Ci ludzie atakowali niczym wściekłe hieny, nadal odnosząc się do marzeń, kompromisów i innych takich dupereli licząc, że w końcu połkniemy haczyk i zmiękniemy. Potrzeba było mnóstwa stanowczości, zanim ostatecznie odpuszczono i w końcu pozwolono nam wyjść z salonu, żegnając nas przy tym w grobowej atmosferze :) Oj to była prawdziwa lekcja życia, nigdy więcej takich błędów!
AKT II: NADZIEJA
Nauczeni doświadczeniami szukaliśmy dalej, przemierzając kolejne strony ofert, odwiedzając kolejnych dealerów, testując kolejne modele. Za każdym razem uczyliśmy się czegoś nowego, a nasz spryt w postępowaniu ze sprzedawcami nieustannie wzrastał. W niektórych salonach było bardzo przyjemnie i w spokoju mogliśmy przeglądać kolejne autka, w innych znowu już po przekroczeniu progu drzwi wiedzieliśmy, że zawracamy czym prędzej w stronę wyjścia, bo zmarnujemy tutaj mnóstwo czasu. W końcu udaliśmy się do pewnego salonu, gdzie testowaliśmy dwa interesujące nas modele: Hyundai Sonata oraz Chevrolet Malibu. Samochody są bardzo zbliżone do siebie osiągami i wyposażeniem, więc w zasadzie pozostawała kwestia gustu, koloru i tego, który prowadzi nam się lepiej. Obydwa legitymowały się przebiegiem na poziomie 30,000 mil i kosztowały w granicach 12,500$-13,000$, idealnie w budżet. Tak więc skoczyliśmy na test drive, ale niepewni co do ostatecznej decyzji stwierdziliśmy, że przemyślimy wszystko na spokojnie w domu. Podczas kompletowania wszystkich "za" i "przeciw" coś nas tknęło, żeby zajrzeć na strony salonów i obejrzeć zupełnie nowe modele. Ceny przekraczały założony przez nas budżet, ale każdy z dealerów promował się niesamowitym pakietem ulg i zniżek. No więc podumaliśmy dłuższą chwilę i zanim schowaliśmy dzień pod powiekami, zdecydowaliśmy, że podejmiemy rękawice i z ciekawości zajrzymy do salonów oferujących nowiutkie egzemplarze.
Następnego dnia przy porannej kawce oboje zdecydowaliśmy zgodnie, że jesteśmy bardziej przekonani do modelu Hyundaia, więc wyszukaliśmy najbliższy salon w okolicy i ruszyliśmy na misję. Od samego progu drzwi witano nas szerokim uśmiechem i ukłonem, a kiedy usłyszano nasz obcy akcent to prawdopodobnie uznano, że oto łatwy kąsek sam wpadł w szczęki rekina i wręcz zalano nas nadmierną uprzejmością. A może to nasza wrodzona polska niepewność co do zbyt uczynnych osób zapaliła lampkę bezpieczeństwa... ;) Ceny wywoławcze nowiutkiego modelu wahały się w granicach 22,000-23,000$. Kiedy przedstawiano nam wstępną ofertę oczywiście zdecydowanie odmówiliśmy i poprosiliśmy o spersonalizowanie wyceny i uwzględnienie możliwych ulg. Zaczęliśmy robić DEAL! Dwóch gości obsługujących nas w ten dzień w tajemniczy sposób znikało raz po raz za drzwiami do gabinetu szefa negocjując dla nas super wyjątkowe warunki sprzedaży. W końcu wrócili ze wspaniałą - według nich - ofertą 19,500$. Ok, jest lepiej, robi się też ciekawie, bo poszło całkiem gładko, ale powiedzieliśmy, że nadal ta oferta nas nie urządza i jest po prostu słaba. No więc zaczęła się trudna runda negocjacji, bo sprzedawca postawił finansową ścianę i musieliśmy znaleźć sposób na jej obejście. Zaczęliśmy rozmawiać o aucie, o fakcie, że lada moment na salony wjedzie nowy model 2018 (cała akcja działa się we wrześniu) i ceny pójdą mocno w dół, a to że na parkingu stoi tych aut od cholery i chyba im nie idą, a to że czegoś brakuje w wyposażeniu, co mają inne modele, kolor jest taki sobie itd. Walka trwała dobrą godzinę czasu, ale ostatecznie jeden ze wspomnianych sprzedawców zniknął ponownie u szefa za dłuższą chwilę i wrócił z finalną ofertą 18,500$. Powiedziano nam, że gdybyśmy byli w USA dłużej, może mieli dłużej prawo jazdy bądź byli weteranami wojennymi czy cokolwiek, byłaby szansa jeszcze powalczyć. Odmówiliśmy i podziękowaliśmy za poświęcony czas. Mimo, iż czuliśmy się wyssani z emocji to stwierdziliśmy, że następnego dnia odwiedzimy jeszcze jeden salon i zobaczymy co przyniosą rozmowy.
AKT III: DO WE HAVE A DEAL ?
Kiedy dzień później przybyliśmy do drugiego salonu, standardowo przywitano nas szerokim uśmiechem. Z ciemnego rogu pomieszczenia, z rozłożonymi szeroko rękoma, witał nas Dave - prawdziwy amerykański sprzedawca wypisz, wymaluj z hollywoodzkiego filmu. Po salonie rozległo się donośnie "Hi folks!" skierowane prosto w naszą stronę, kiedy pewnym krokiem zbliżał się do nas emanując energią i żywiołowością. Dave był gościem po 50tce, rzadkie blond włosy zaczesane miał mocno do tyłu, twarz lekko podstarzałą, ale widniał na niej piękny, śnieżnobiały, pełny amerykański uśmiech. Głos miał mocno zjechany, niemalże jak emerytowany rock'n'rollowiec. Przywitał nas iście po królewsku, zaproponował napoje, coś na ząb, zaprowadził do biurka i rozpoczął rozmowę. Po chwili, standardowo, dołączył do niego drugi sprzedawca, sympatyczny Pan o imieniu David, który słysząc, że jesteśmy z Polski wnet pochwalił się, że ma przyjaciela Bogdana i pokazał nam nawet jego zdjęcie :) Panowie od razu zabrali się do roboty próbując zapoznać nas z ofertą salonu. Szybko przejęliśmy kontrolę nad sytuacją mówiąc, że jesteśmy tu porozmawiać o konkretnym modelu i warunkach jakie nam oferują. "I love when people know what they want!" wykrzyknął zachwycony Dave kiwając przy tym głową w geście uznania. Wspaniale, no to jedziemy przejechać się Waszym ulubionym modelem. O nie, nie, odparliśmy prędko, że wiemy jak jeździ się tym autem i sprawdzimy je dokładniej jak już będziemy przekonani o zakupie. Najpierw niech przedstawią ofertę. "Very well" - no to siadamy do stołu i rozmawiamy.
Przedstawiliśmy szanownym panom dotychczasowe fakty oraz przekazaliśmy informację, że byliśmy już w jednym salonie Hyundai. Kiedy Dave usłyszał nazwę dealera, wybuchnął śmiechem, po czym lekko zmieszany szybko wyjaśnił, że to ich największa konkurencja, do tego na mało przyjacielskiej stopie, w związku z czym my trafiliśmy najlepiej jak się dało, bo tamci nie są z nimi w stanie wygrać. Skoro nie są w stanie wygrać, to super - zapytaliśmy czy są w stanie przebić ofertę 17,000$, jaką dano nam dzień wcześniej. Oczywiście kwota była ściemą, ale sami odkryli pewne karty, więc trzeba było skorzystać :) No cóż, atmosfera zrobiła się nieco poważniejsza, klimat zadumy uniósł się nad stołem - panowie spojrzeli na siebie lekko wstrząśnięci, pytali jak to możliwe że taka cena, że to praktycznie po zerowej marży itd. Spytano nas czy mamy tą ofertę ze sobą, ale doskonale wiedzieli, że to niemożliwe - spersonalizowana oferta jest dostępna tylko w salonie i jest generalnie super tajna - jeżeli nie dochodzi do "dealu" to sprzedawca zabiera wszystkie papiery ze sobą. W końcu Dave rzekł "OK Słuchajcie, to będzie bardzo trudne, ale dobra, pójdę do naszego bossa porozmawiać" i zniknął za drzwiami stojącego w półmroku dużego biura z przeszklonymi ścianami, wewnątrz którego ciepłe światło sączyło się nieśmiało z kilku włączonych lamp. Cóż, sprzedawca wrócił z zafrasowaną miną i oznajmił, że to trudny orzech do zgryzienia i upewnił się raz jeszcze czy na pewno taka kwota padła na stół. Potwierdziliśmy, że tak, po czym Dave prawdopodobnie popełnił kolejny swój błąd tego dnia i zapytał:
"No dobrze, a jeżeli My sprzedamy Wam ten samochód za 16 999 $ to kupicie go u nas?" - wyszło jeden dolar taniej niż u konkurencji...
Moja kochana żona szybko skwitowała pana Dave'a przeszywającym spojrzeniem i poprosiła go o pełną powagę w negocjacjach, ponieważ pachnące brakiem poszanowania oferty zachęcają jedynie do opuszczenia salonu. Pan Dave uśmiechnął się zakłopotany, ale profesjonalnie odbił piłeczkę doceniając zaciętość i doświadczenie żony w negocjowaniu. "Wy Polacy macie to chyba we krwi! Jesteście twardzi w rozmowach! To lubię haha!", mówił głośno i otwarcie jakby wszyscy obecni w salonie mieli to usłyszeć. Wiadomo - u nas każdy grosz się liczy, prawda? :) Następnie łagodząc lekko napięte stosunki zdecydował się na mały "off-topic" i zaczął wypytywać grzecznie o naszą historię, cel pobytu w Stanach i różne plany, próbując rozładować atmosferę. Korzystając z okazji rzuciliśmy konkretną ofertę - 16,000$ i bierzemy auto tu i teraz, za gotówkę! Płacimy kartą i po sprawie. Głęboki wdech i szeroko otwarte oczy sprzedawców zwiastowały ciężki moment negocjacji, ale pozostaliśmy przy swoim i Dave udał się ponownie do swojego szefa. Po bardzo długiej chwili wrócił do nas z informacją, że 16,000$ niestety nie przejdzie, ale uwzględniając jeszcze jedną super ulgę proponują nam 16 700$ - "that is huge discount, you have to believe me!", zarzekał się Dave przyciskając dłoń do klatki piersiowej jakby uspokajał tętniące niespokojnie serce. Postanowiliśmy raz jeszcze odmówić, po czym poproszono do stołu specjalistę ds. finansów w firmie, który przekonywał nas, że tak dobrej oferty nie było jeszcze w historii tego salonu. Wymiana zdań trwała trochę czasu zanim zdecydowaliśmy, że wszyscy robią przerwę od negocjacji i za godzinkę wracamy na spokojnie do dalszych rozmów. Udaliśmy się więc na lunch i postanowiliśmy skontaktować się z poprzednim dealerem. Przekazaliśmy informację o możliwości zakupu za 16,700$ i zapytaliśmy czy są w stanie coś z tym zrobić u siebie, wspominając przy okazji gdzie jesteśmy :) Chłopaki byli mocno zdziwieni ofertą i prosili nas o "przemycenie" zdjęcia z ofertą, ponieważ nie wierzyli, że to prawda. Próbowali jeszcze podziałać co nieco u siebie, ale ostatecznie potwierdzili, że oferta jest kosmiczna i nie są w stanie jej przebić, więc pozostało tylko pogratulować. Dostaliśmy więc istotną informację, że jesteśmy przy bardzo dobrych warunkach. Po powrocie sytuacja nie uległa zmianie i raz jeszcze odmówiliśmy "dealu". Po kilku wymianach argumentów pan z działu finansowego zaproponował, że OK, dadzą nam 16,500$, jeżeli weźmiemy finansowanie na samochód i zapłacimy minimum trzy pierwsze raty zanim spłacimy cały dług unikając odsetek.
Warto w tym momencie zatrzymać się na temacie finansowania poprzez salon samochodowy. Jak zapewne wiecie, niektórzy dealerzy samochodowi mają do dyspozycji firmowy dział kredytowy, który może udzielać pożyczek potencjalnym klientom, jeżeli spełnią rzecz jasna odpowiednie warunki. Bonusem w przypadku sprzedawców Hyundai jest fakt, że za namawianie klientów do kupna auta poprzez finansowanie należy się nagroda w postaci prowizji. Drugą próbą "zatajenia" pewnych kosztów były odsetki ukryte w pierwszych trzech ratach. Podsumowując do firmy wróciłoby i tak więcej kasy :) Generalnie nie chcieliśmy kredytu, mieliśmy swoje pieniądze i byliśmy gotowi kupować auto za gotówkę, ale mijało już dobre 6-7 godzin odkąd pojawiliśmy się w salonie, więc zmęczenie powoli dawało się we znaki i chyba powoli też wymiękaliśmy. Powiedziano nam, że jedynym warunkiem jest spłata minimum trzech pierwszych rat według harmonogramu, a potem możemy spłacić cały kredyt wedle woli. Wręcz wmawiano nam, że te trzy miesiące spłaty są obowiązkowe, bo inaczej mogą być konsekwencje finansowe. Umowa kredytowa, uwaga, miała zaledwie dwie strony, a co najlepsze, zero informacji o tym, że trzeba spłacić trzy pierwsze raty :) Pytaliśmy więc pana z działu finansowego o co chodzi, ale ten zakłopotany trzymał się wersji kolegów. Na szczęście było już za późno żebyśmy w to uwierzyli. Na temat rzekomych rat upewniliśmy się jeszcze dzwoniąc na infolinię działu kredytowego firmy, gdzie urocza pani stwierdziła stanowczo, że pierwszy raz słyszy o takiej zasadzie i kredyt możemy spłacić nawet zaraz po jego otrzymaniu. No to wszystko jasne i niech im będzie :)
Ostatecznie zaproponowaliśmy, że weźmiemy finansowanie na samochód tylko wtedy jeżeli cena będzie Out-The-Door, czyli zmieszczą się w niej wszelkie opłaty dodatkowe, takie jak processing fee czy podatek stanowy od zakupu, wyrobienie rejestracji itd. Po chwili zaproponowano, że owszem, możemy tak zrobić, ale przy kwocie 16,700$ co i tak było korzystne bo wspomniane opłaty oscylowały w okolicach 600$. Ostatecznie dobiliśmy targu i mieliśmy swój DEAL :) Uścisnęliśmy sobie dłonie i odetchnęliśmy z ulgą, że to już za nami. Panowie chyba też byli już mocno zmęczeni całodniowymi manewrami i zaakceptowali nasze finalne warunki bez dalszych uwag. Na koniec spotkania poprosili nas o zdjęcie - na pamiątkę "świetnych negocjacji". Na końcu ogólnie atmosfera zrobiła się mega przyjazna, po podpisaniu umowy wszelkie konwenanse odeszły na bok i odetchnąwszy z ulgą wszyscy odzyskali uśmiech i poczucie humoru. Aż szkoda było wychodzić... Jeszcze na koniec żona usłyszała od Dave'a kilka ciepłych słów za swoją dzielną i twardą postawę :)
Jak się potem okazało, z powodu braku historii kredytowej w USA nie mogliśmy nawet otrzymać finansowania co było doprawdy absurdalne, bo już dawno dostaliśmy samochód do użytku i normalnie nim jeździliśmy, nie zapłaciwszy za niego pełnej kwoty :)
ZAKOŃCZENIE
Podsumowując, na samochód wart początkowo 22,500$ zrobiliśmy fajny deal i kupiliśmy ostatecznie za 16,700$ nie martwiąc się o żadne dodatkowe opłaty. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać czy go szybko nie sprzedać, żeby jeszcze na tym zarobić, ale autko przypadło nam do gustu i postanowiliśmy jednak je zostawić :) Wyszło około 3,000$ więcej od używanego modelu z przebiegiem 30,000 mil, do którego się przymierzaliśmy. Nasze nowe auto miało 5 mil przebiegu, pełną gwarancję producenta i inne, salonowe benefity. Puenta z tej przygody płynie taka, że warto się przemęczyć i ponegocjować z dealerami w USA, ponieważ jak się okazuje są oni bardzo elastyczni w kwestii ceny. Każdemu w końcu zależy na tym aby jednak kręcić sprzedaż, a jeżeli rynek jest mocno konkurencyjny to nie można też pozwolić sobie na to, aby kupowano gdzie indziej. Nie można też dać się łatwo wymanewrować stwierdzeniami typu "mniej się nie da" itp., ponieważ można dostać naprawdę bardzo fajną cenę, o której nie ma mowy w ofercie. Skoro istnieją konkretne zniżki, jakimi można raczyć klientów to w zasadzie oznacza to, że sprzedawca zawsze zarabia na aucie - to przecież podstawa biznesu. W naszym przypadku zniżka wyniosła niemal 25% ceny, więc bez wątpienia było warto. Jedyne czego potrzeba to cierpliwości, stanowczości i trochę czasu, bo łącznie spędziliśmy w salonie 8 godzin i byliśmy dosłownie zdewastowani dniem :) Tak jak wspomniałem na początku, Ameryka żyje z dealu, a to jak dobry ten deal będzie, zależy w pewnej mierze od nas :)
Przy okazji - sugerujemy żebyście nie przeliczali w tej historii podanych dolarów na złotówki, tylko wyobrazili sobie, że w Polsce wyjeżdżacie z salonu nowiutkim samochodem, który kupiliście za niecałe 20,000 zł :) Myślę, że to całkiem dobre porównanie.
Zachęcamy oczywiście do dyskusji. Jeżeli o czymś nie wspomnieliśmy w naszej opowieści - dajcie nam znać, z przyjemnością odpowiemy na Wasze pytania w komentarzach i wiadomościach.
Adios!
Comentarios