Niektórzy nazywają go cudem świata, inni twierdzą że to jeden z najbardziej spektakularnych widoków jakimi można się napawać. Pewnym jest, że Wielki Kanion w Arizonie to jedno z najpopularniejszych miejsc na mapie Stanów Zjednoczonych. Nadszedł nasz wielki moment i najwyższa pora żeby spojrzeć na ten cud własnymi oczami.
Cud natury
Grand Canyon był naszym celem głównym podróży, to właśnie w oparciu o niego w zasadzie zrodził się cały pomysł roadtripa w tych przedziwnych czasach. "Jedźmy nad Wielki Kanion" brzmiało jak żart dopóki nie stwierdziliśmy, że to w zasadzie ciekawy pomysł. Nic dziwnego zatem, że tego październikowego dnia od samego rana byliśmy nabuzowani pozytywną energią! Wyruszyliśmy z hotelu we Flagstaff i w niecałą godzinkę mijaliśmy pierwsze znaki witające nas w Grand Canyon National Park. Pogoda tego dnia była wręcz idealna, droga na terenie parku prowadziła przez piękne zielone tereny, a co chwilę przez ulicę przemykały przyzwyczajone do ruchu w tym rejonie zwierzęta. Pełnia natury, mnóstwo dobrej energii i ekscytacji przed wielkim widowiskiem!
Sup?
Pierwsze ogromne wrażenie zrobiła na nas infrastruktura wokół kanionu. Oczywiście byliśmy świadomi faktu, że można tutaj fajnie spędzić czas ale chyba nie spodziewaliśmy się aż takiego rozmachu. Mnóstwo miejsc do kampingu, ogromne RV parks, strefy na piknik, wypoczynek, trasy rowerowe, ścieżki pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami - każdego dnia można tutaj robić coś innego! No i oczywiście dzika zwierzyna, która najwyraźniej nic już sobie nie robi z obecności ludzi na ich terenie :) Gdzieniegdzie znajdują się nawet budynki mieszkalne a wjazd na posesje chronią znaki stopu informujące o prywatnym odcinku. Korzystając z uroków tego miejsca postanowiliśmy zatrzymać się na krótką przerwę i mały piknik zanim zdecydowaliśmy się podejść na pierwszy punkt widokowy.
No dobra wszystko fajnie, piknik można zrobić, ale trzeba mieć oczy dookoła głowy bo tzw. mountain lions grasują w okolicy!
Interplanetarny rejs
Zbliżając się do Wielkiego Kanionu w zasadzie wiesz czego się spodziewać, w Internecie i wielu innych miejscach krążą miliony zdjęć tej niezwykłej konstrukcji natury. Jednak nie to robi największe wrażenie na miejscu.
Zostawiliśmy samochód na jednym z parkingów i ruszyliśmy w stronę urwiska. Pomiędzy szczelinami widać było już fragmenty całej formacji, a ciekawość przybierała na sile. Kiedy wreszcie stanęliśmy przy murku i spojrzeliśmy przed siebie to przez chwilę mieliśmy wrażenie, że stoimy na granicy dwóch odrębnych światów. Jeszcze przed momentem mijaliśmy rzędy drzew i zieleni, wyszukiwaliśmy zwierząt spacerujących gdzieś pomiędzy słupami drzew, a teraz w jednym momencie pojawił się przed nami gigantyczny masyw skalny, które obejmował cały horyzont, od lewej do prawej, sprawiając wrażenie jakby miał się nigdy nie skończyć! Przedziwne uczucie, jakbyśmy wylądowali na innej planecie. Rozmiar tego miejsca jest oszałamiający, to trzeba przyznać. No i wygląda to epicko, jak z dobrego filmu science-fiction.
W Grand Canyon można wpatrywać się godzinami, pewnie całymi dniami. Każdy z punktów widokowych oferuje nieco inną panoramę, inne widoki, pozwala spojrzeć pod innym kątem. Nam najbardziej podobały się punkty widokowe idące na wschód od głównego wjazdu do parku, szczególnie te, gdzie pasma górskie ustawiały się za sobą jedno po drugim pokrywając niemal całą linię horyzontu. Wpadające między wzgórza promienie słoneczne dawały niesamowite efekty. Bez wątpienia każdy znajdzie tam swoje ulubione miejsce. Mieliśmy nieco szczęścia i mogliśmy też przyglądać się zachodowi słońca. Kiedy nad kanionem zaczęła panować tzw "złota godzina" wyglądało to naprawdę przepięknie. I chociaż spodziewaliśmy się takich widoków i takich cudów na horyzoncie to na żywo nadal jest to spektakularne doświadczenie.
Big Bang!
Kiedy już myśleliśmy, że zobaczyliśmy wszystko co trzeba i powoli układaliśmy w głowie trasę powrotną, nie byliśmy świadomi tego, że czeka nas jeszcze wielka niespodzianka.
Spod Grand Canyon kierowaliśmy się na północ w stronę granicy z Utah. Na trasie z Flagstaff do Page, gdzie mieliśmy nocować, czekała na nas jeszcze jedna atrakcja - Horseshoe Bend, czyli pozwijany meander rzeki Kolorado przypominający swoim kształtem podkowę. Zajechaliśmy na miejsce na niedługo przed zachodem słońca. Od parkingu do urwiska jest jakieś 15minut szybszego spaceru i absolutnie nic nie zdradza tego co czeka na samym końcu ścieżki. Podążasz zatem wytyczonym szlakiem zastanawiając się czy rzeczywiście warto było poświęcić temu swój czas, szczególnie po takim kinie przy Grand Canyon. Ale w momencie kiedy wbijasz nad urwisko i spoglądasz w dół przepaści - o k*#!a ja p!#@$%le!!!
Nie wiemy czy do tej pory widzieliśmy coś piękniejszego w swoim życiu. Na pewno nie byliśmy przygotowani na takie pi!@#$%^&ęcie! Majestat tego miejsca po prostu powala. Szczerze mówiąc to Horseshoe Bend zrobiło na nas wrażenie niemalże podobne do Wielkiego Kanionu! To było jak nieoczekiwany strzał w ryj, zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego efektu! Każdy element tej formacji, każdy detal na skałach, ten legendarny "skręt" rzeki, wszystko wyglądało po prostu pięknie. Można tam siedzieć i cykać zdjęcia do znudzenia! Znakomity kąsek, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że byliśmy pewni, że najlepsze mamy już za sobą. Mega, mega!
To był jeden z momentów kiedy poczuliśmy, że ten road trip to był naprawdę świetny pomysł. Właśnie dla takich chwil człowiek pakuje rzeczy i rusza w podróż. Warto było obrać sobie za cel Wielki Kanion, warto było również zatrzymać się przy Horseshoe Bend i podziwiać te niecodzienne widoki. Oczywiście zaraz z tym zachwytem przychodzi myśl "dlaczego ja k*#!a nie robię tego częściej?", ale na spokojnie, lepiej uświadomić sobie ten fakt późno niż wcale. Warto rozpalać w sobie ciekawość wobec świata i dawać się zaskakiwać. Podróże kształcą, pozwalają też lepiej poznać samego siebie. Podsumowując krótko - warto podróżować, szczególnie w tej części Arizony.
Comments