Wiele osób zgodzi się pewnie, że najlepsze przygody to zwykle te nieplanowane. Nasz roadtrip miał swój szkic zawierający punkty po których przemieszczaliśmy się aż do celu głównego wyprawy - Wielkiego Kanionu, ale poza tym zostawiliśmy sobie sporo pola na ewentualne korekty w trasie. Kiedy już opuszczaliśmy Nowy Meksyk i witaliśmy spaloną słońcem Arizonę, jeden z takich pomysłów wpadł nam właśnie do głowy. Przez "Grand Canyon State", który de facto był naszym celem podróży, przejechaliśmy zatem pierunem i zatrzymaliśmy się późnym wieczorem... w Las Vegas!
Na podstawie dotychczasowych doświadczeń z naszego roadtrip nie byliśmy szczególnie przekonani do przystanków w dużych miastach. Atlanta była totalnie pusta, Memphis zawiodło, Albuquerque opustoszałe - byliśmy przekonani że nie ma co liczyć na wielkie atrakcje i tętniące życiem ulice metropolii, więc postanowiliśmy je omijać, ewentualnie traktować jako przystanek na przenocowanie. Ale doszły nas słuchy, że w Las Vegas nie jest tak źle, a dodatkowo nie mogliśmy przegapić okazji żeby poznać osobiście pewną sympatyczną parę, mianowicie Sylwię i Kubę, z którymi od jakiegoś czasu utrzymywaliśmy kontakt przez Internet i wymienialiśmy się doświadczeniami tudzież dzieliliśmy trudami życia w Stanach :) Pojawiła się zatem idealna okazja na spotkanie i kilka bruderschaftów!
No i tak oto znaleźliśmy się w Las Vegas...
Viva Las Vegas!
Zwiedzanie Las Vegas było dla nas jednym z bardziej szokujących momentów całego wyjazdu. Wizyta w centrum wbiła nas w osłupienie. Miasto wydawało się żyć jak gdyby nic się nie działo, jakby ten rok był zupełnie normalny, jakby nikt tutaj nie słyszał o jakimś wirusie, który zamyka ludzi w domach na długie miesiące. Oczywiście też bez przesady - podstawowe zasady bezpieczeństwa stosowano - były maseczki, dezynfekcja rąk i informacje o social distancingu, ale pierwsze wrażenie było wręcz paraliżujące.
Po półrocznym zamknięciu i jałowym życiu towarzyskim nagle takie zderzenie z inną rzeczywistością. Na początku stoisz i zastanawiasz się czy chcesz w ogóle wskoczyć do tego basenu. Wracasz pamięcią do lutego/marca i myślisz sobie o tym całym poświęceniu, o znoszeniu durnych zakazów, unikania miejsc pełnych ludzi, stosowania dziwnych zasad i innych takich. Nasi przewodnicy mówili, że to i tak nie jest jeszcze apogeum możliwości tego miasta, ale dla nas było to w zupełności wystarczające :D Moment zawahania był... ale z drugiej strony oto jesteś w miejscu, w którym czuć ten dawny, "normalny" klimat - gwar na ulicach, turyści, pozytywny vibe. Aż chce się tu być! Słynna fontanna pod hotelem Bellagio wyrzuca litry wody w powietrze przy akompaniamencie utworów Franka Sinatry. Na ulicach krzyk i śpiew, jeden wielki harmider i dużo energii. I nagle myślisz sobie "jak dobrze chociaż na trochę wrócić do tej normalności", zastanawiasz się jednocześnie czy w innych miejscach będzie wkrótce podobnie. Uświadamiasz sobie, że jednak trochę za tym wszystkim tęsknisz.
Perełka Las Vegas
OK, zgadzamy się z opinią, że Las Vegas Strip jest świetny. Wszystkie te nowoczesne kasyna, splendor na ulicy, co hotel to lepszy, ciekawszy, bardziej wymyślny, prawdziwy rozrywkowy kurort, miejsce gdzie chcesz sobie odpuścić, chociaż przez ten krótki czas niczym się nie martwić tylko raczyć dobrą zabawą. Ale prawdziwa perełka tego miasta to dla nas bez wątpienia Fremont Street. Co za miejsce!
Fremont Street pełniło kiedyś funkcję serca Las Vegas. Dzisiaj, mimo że to nadal downtown, jest nieco poboczną atrakcją w porównaniu do wspomnianego Strip. Niemniej jednak nie odwiedzić tego miejsca podczas wizyty w LV to mega, mega błąd!
Fremont skrywa w sobie duszę starego, dla niektórych "tego prawdziwego" Las Vegas, które zapracowało sobie na miano topowego centrum rozrywki w USA. Staromodne witryny, neonowe bannery rodem z lat 50-60tych, przystrojone starymi żarówami slogany i frontowe elewacje. Brakuje tylko zaparkowanych przy chodniku aut z tamtej epoki i jesteśmy z powrotem w XX wieku :) Bez wątpienia klimat tego dystryktu jest wyjątkowy - muzyka łupie na cały regulator, na lewo i prawo leją się drineczki, inaczej mówiąc impreza trwa non stop.
Jednym z takich totalnie odjechanych pomysłów na Fremont jest na pewno interaktywna kopuła nad częścią ulicy, na której wyświetlane są ogromne wizualizacje. Totalna psychodela! Momentami zatrzymywaliśmy się na dłuższą chwilę z głowami skierowanymi do góry żeby podziwiać co się dzieje na tym ekranie pod sufitem. Do tego jedna wielka impreza na ulicy. Muzyka głośno gra, bary po lewej i po prawej stronie, sklepy z pamiątkami, knajpki i restauracje. Dodatkowo można się "przelecieć" na tyrolce która zainstalowana jest zaraz pod kopułą . Świetne miejsce!
Polecamy obejrzeć poniższe filmiki:
Life goes on
Zawsze mówiło się, że co kraj to obyczaj. Teraz to już sami nie wiemy, co region to obyczaj? Co stan to obyczaj? Co hrabstwo to obyczaj? Niesamowite jest to, że w każdym jednym miejscu strategia odnośnie panującej pandemii jest totalnie inna. W jednym miejscu ludzie są wręcz pod przymusem zamykani w domach, w innym impreza trwa i wszystko jest w porządku. To taka króciutka refleksja na temat tego całego szaleństwa. Niemniej jednak wizyta w Las Vegas była świetnym doświadczeniem. Bardzo spodobało nam się miasto i myślimy już o tym, żeby wkrótce znowu tam zawitać.
Zakończmy jak pan Krzysztof Krawczyk - Viva Las Vegas!
Comments