Memphis było drugim dużym miastem na naszej trasie, które chcieliśmy odwiedzić. Po lekkim falstarcie w Atlancie liczyliśmy, że odkujemy się właśnie tam - w domu bluesa, w miejscu gdzie narodził się rock, w mieście które pokochał sam król rock'n'roll Elvis Presley, gdzie muzyka gra dzień i noc, gdzie tętni nocnym życiem. Po długiej podróży, późnym wieczorem, przekroczyliśmy granicę stanów Missisipi i Tennessee...
Walking in Memphis
Memphis, Tennessee - miasto kontrastów. Z jednej strony kolebka amerykańskiej muzyki, absolutnie kultowe miejsce na mapie USA, setki filmów i utworów muzycznych poświęconych temu właśnie miastu. Jechać przez południe i nie wziąć Memphis pod uwagę to karygodny błąd, wystarczy spojrzeć na filmy i zdjęcia krążące po Internecie. Beale Street, jedna z głównych ulic miasta, wygląda jak jedna wielka impreza, na której koniecznie chcesz być. Do tego mnóstwo historycznych budynków, ciekawe downtown, błyszczący nocą most łączący miasto ze stanem Arkansas, egipska piramida ze sklepem dla wędkarzy i inne temu podobne atrakcje.
To co, kilka robaczków, nowa żyłka i haczyki na szybciutko?
Z drugiej strony Memphis to jedno z najniebezpieczniejszych miast Ameryki, ścisła czołówka wielu niechlubnych rankingów. Szacuje się, że około 28% mieszkańców żyje w ubóstwie, mimo pozytywnych skojarzeń ze stanem Tennessee miasto ma problem z gangami i przestępczością. Dom bluesa ma też swoją mroczną stronę...
Późnym wieczorem Memphis prezentowało się świetnie, a rozświetlone centrum zachęcało do sprawdzenia co słychać. Niestety na tym koniec dobrych wrażeń. Miasto było kompletnie opustoszałe, ulicami kręcili się jedynie bezdomni pchający wózki z supermarketów wypełnione śmieciami bądź kręciły się pojedyncze jednostki schowane za czapką, maską i kapturem. Beale Street, ikona miasta, zamknięta z dwóch stron, zabarykadowana przez radiowozy policyjne. Zero jakichkolwiek oznak życia czy rozrywki.
Historyczny dystrykt zupełnie pusty, lokale zamknięte, ani żywej duszy. Przeżyliśmy ogromny zawód. Pokręciliśmy się jeszcze po okolicy w poszukiwaniu jakichś weselszych okolic ale kompletnie nic tam się nie działo. Czar prysł, a Memphis okazało się miastem duchów. Zaczęliśmy obawiać się, że w każdym kolejnym mieście będzie podobnie. Zamiast nocki w downtown zmieniliśmy plany i pojechaliśmy prosto w stronę Graceland i przespaliśmy się w hotelu zaraz obok legendarnej posiadłości Elvisa Presleya.
Graceland
Do wizyty w Graceland podchodziliśmy zupełnie neutralnie. Nie jesteśmy wielkimi fanami Elvisa (przy kilku kawałkach coś tam potuptamy nóżką) ale zdecydowaliśmy się sprawdzić czy warto zajrzeć za bramy posiadłości, do której ze święcącymi oczami przybywają wzdychający do pięknych czasów fani z całego świata. Niech będzie, zobaczymy jak żył sam król...
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Dom jest dość niepozorny z zewnątrz, ale w środku panuje totalny odlot! W jednym momencie przenosicie się w czasie dobre 60lat wstecz, wyobrażacie sobie zdobioną chropowatym brzmieniem muzykę wydobywającą się spod igły gramofonu, kolorowe ciuchy, kosmiczne fryzury i trwającą tu nonstop imprezę. Niektóre eksponaty to prawdziwe relikty minionej epoki, topowe unikaty. Pomieszczenia są niesamowite, pstrokate ściany, kolorowe dywany i zasłony, jedna wielka psychodela, coś czego na próżno szukać w dzisiejszych aranżacjach.
Pokój w którym Elvis przyjmował gości, omawiał sprawy biznesowe, palił cygara i pił whiskey to znowu ciężkie zdobione meble, drewno na ścianach, gruby dywan - wystarczy trochę wyobraźni żeby zaczęło być duszno! Widok pomieszczeń w tym domu jest zdumiewiający i zdecydowanie jest to mega doświadczenie. W dzisiejszych czasach taka architektura wnętrz miałaby spory problem ze znalezieniem aprobaty, ale w latach 50tych czy 60tych był to absolutny luksus. Przyglądanie się temu z bliska to prawdziwa gratka dla fanów podróży w przeszłość.
Oprócz głównej posiadłości na terenie Graceland znajdują się jeszcze inne pomieszczenia, między innymi prywatna strzelnica, hala do gry w racquetball , stadnina koni, "ogród pamięci i medytacji" gdzie pochowani są członkowie rodziny Presleya wraz z samym królem, a także sporo terenu dookoła przypominającego klasyczne amerykańskie ranczo.
Dla fanów Presleya to nie koniec atrakcji, bo po opuszczeniu posiadłości na terenie "kampusu" Graceland po drugiej stronie ulicy znajduje się kilka dodatkowych atrakcji. Jedną z nich jest prywatna kolekcja aut Elvisa, która jest absolutną gratką dla fanów motoryzacji. Kilka pięknych Cadillacs, unikatowe Ferrari Dino, Stutz Blackhawk, Rolls Royce Phantom V czy limuzyna Mercedesa S600 to tylko kilka z pozycji, przy których człowiek staje jak wryty i podziwia piękno aut minionej epoki, zachowanych przy tym w idealnym stanie.
Oprócz tego można zajrzeć również do hali poświęconej całkowicie służbie Presleya w amerykańskiej armii. Kolejnym pomieszczeniem jest coś na obraz hołdu artystów z całego świata, którzy przekazali swoje rzeczy i przedmioty inspirowane postacią Elvisa, które przewinęły się przez ich kariery. Po długim zwiedzaniu możecie przekąsić coś w "Glady's Diner", w którym również czas zatrzymał się w poprzedniej epoce, a następnie zebrać kilka suwenirów ze sklepu z pamiątkami. Na fanów czeka jeszcze jedna spora atrakcja, a mianowicie prywatne odrzutowce Elvisa, Lisa Marie oraz Hound Dog II, przez które można się przespacerować.
Król żyje (w sercach fanów)
Mnóstwo wrażeń dla zupełnie neutralnego gościa w posiadłości, możemy sobie tylko wyobrazić ile to musi znaczyć dla wielkich fanów Elvisa Presleya. Kiedy przechadzaliśmy się po terenie Graceland mijaliśmy grupy sympatyków artysty, którzy byli już dobrze po 70tce albo i dalej. Mówiliśmy do siebie "jaka to musi być dla nich niesamowita podróż w czasie, powrót do lat młodości, do szaleństwa i zabaw w świecie, który był zupełnie inny, rządził się innymi prawami, a z radia płynął świeżutki rock and roll". Tylko pozazdrościć im tego, że mogli doświadczyć tej kolorowej epoki. Eksponaty tego muzeum są genialne, klimat jedyny w swoim rodzaju, więc pewnie nie zdziwi was, że my zapisujemy się do grupy osób, które gorąco polecają wizytę w Graceland. Doświadczenie na dyszkę bez dwóch zdań.
To był wielki "boost" naszych emocji związanych z roadtrip. Na takie atrakcje właśnie czekaliśmy. Opuszczaliśmy zatem Memphis z wielkimi nadziejami na kolejne unikatowe przeżycia. Następny kierunek - Oklahoma.