Bardzo często dostajemy od Was jedno konkretne pytanie. Ubezpieczenie turystyczne… czy warto wykupić takowe na podróż do Ameryki? Pozwólcie napisać nam parę słów o tym w oparciu o nasze doświadczenia 😉
AHOJ PRZYGODO!
No to jak, masz już paszport a w nim cudowną wizę do USA? Bilet lotniczy i dolary kotłują się w kieszeni, a ekscytacja przed odwiedzinami Ameryki sięga zenitu? 😍 Uwierz nam, znamy to doskonale, cóż to było za uczucie 😉 Jednak zanim rozsiądziesz się (w miarę) wygodnie w fotelu samolotowym jest jeszcze jedna kwestia do załatwienia… UBEZPIECZENIE!
SPOKOJNA GŁOWA
Jak to mówią: przezorny zawsze ubezpieczony. W kwestii ubezpieczenia walimy prosto z mostu - powinniśmy trzymać się tej dewizy, a już w szczególności przed podróżą do Ameryki. Sami przekonaliśmy się o tym bardzo szybko, a na pewno szybciej niż się tego spodziewaliśmy 😳Wprawdzie wyjeżdżaliśmy do Stanów nie jako turyści, a przyszli rezydenci, więc wiedzieliśmy, że będziemy objęci obowiązkowym ubezpieczeniem medycznym które oferowała na starcie firma Zoli, nie znaliśmy jednak wielu szczegółów, kosztów, zakresu ubezpieczenia, realiów użytkowania takiego udogodnienia🤓 Wiedzieliśmy, że służba zdrowia w USA jest w stu procentach prywatna i droga, ale byliśmy przekonani, że będzie to chociaż trochę przypominało prywatną opiekę medyczną oferowana w Polsce przez takie jednostki jak np. Luxmed czy Medicover. W Polsce nasza firma jako oferowała w ramach benefitów wybór pakietów w jednej z firm prywatnej opieki medycznej. Ah jaki to był luksus! Problemy z kolejkami do lekarza nas nie dotyczyły, wizyty u specjalistów mieliśmy w pakiecie, dostęp do wszelkich badań nigdy nie był utrudniony, wszystko do zrobienia na jednej wizycie, od zaraz, bez jakichś dodatkowych obciążeń. Na prawdę wierzyliśmy, że w tej krainie do której lecimy musi mieć jeszcze lepiej, przecież to cholerna Ameryka! 🙃
Przyznaję, że przed wyjazdem bardzo stresowałam się tą kwestią, bo lubię mieć spokój psychiczny, że w razie potrzeby, przypadku, wypadku ja i moja rodzina będziemy bezpieczni. Jest to dla mnie bardzo ważne. Z tego też powodu, a może też trochę z mojego przewrażliwienia, postanowiliśmy wykupić pakiet ubezpieczenia turystycznego w jednej z agencji w Polsce, tak w razie klasycznego „w”. Pakiet obejmował, ochronę bagażu, ochronę cywilną, nieszczęśliwe wypadki, pomoc medyczną itp. Na 3 miesięczną polisę wydaliśmy ok. 1500 zł za dwie osoby. Dużo? Nie dużo? To było pierwsze nasze ubezpieczenie turystyczne, za drugie oferowano nam tą samą cenę... za cały rok! 🤓 Przy tak wielu stresach związanych z przeprowadzką za tę kwotę kupiliśmy sobie i naszym rodzicom trochę spokoju. Resztę mieliśmy ocenić już na miejscu.
HALO, DOKTOR?
Jak to zwykle bywa rzeczywistość szybko zweryfikowała moje wyobrażenia, a wykupiona w Polsce turystyczna polisa ubezpieczeniowa przydała się już w pierwszym tygodniu naszego pobytu na amerykańskiej ziemi. Tak się złożyło, że na dzień dobry trafiło mnie wredne zapalenie pęcherza, a za kolejne dwa tygodnie choróbsko przez które leżałam w łóżku z wysoką gorączką 😦 Mogłam to przewidzieć, od dziecka moje wyjazdy kończyły się taką właśnie „wesołą” aklimatyzacją… Mimo, że mieliśmy ubezpieczenie firmowe, o którym napiszę później, w obu przypadkach o pomoc poprosiliśmy naszego polskiego ubezpieczyciela. Wysłałam zgłoszenie mailowe z krótkim opisem sytuacji, a po niedługim czasie odezwała się do mnie infolinia zbierając dodatkowe dane – gdzie obecnie przebywam, jaki jest mój stan zdrowia itp. Następnie zorganizowali dla mnie wizytę u lekarza, w bliskiej odległości od miejsca, w którym przebywałam. Wszystko poszło całkiem sprawnie 👌
I wtedy miałam okazję po raz pierwszy zetknąć się z placówką medyczną w USA. Wszystko jak w filmach, przychodzi po Ciebie pielęgniarka/asystentka, robi wywiad… ogromnie szczegółowy, mierzy, waży, sprawdza ciśnienie, dopytuje, pobiera próbkę moczu do badania... po to żeby za chwilę spotkać się z lekarzem stażystą, który przeprowadza wywiad, badanie i robi skrzętne notatki. Po całym tym zamieszaniu wchodzi następnie scena niczym z Dr. House - zebrane informacje przekazywane są głównemu lekarzowi, który rozpatruje przypadek za zamkniętymi drzwiami, bez kontaktu z pacjentem, opierając swoje wnioski na dostarczonych mu materiałach i wystawiając najbardziej prawdopodobną diagnozę Po pewnym czasie do pokoju gdzie czekałam wrócił stażysta wraz z głównym lekarzem. Lekarz wita Cię serdecznie, przedstawia się i przeprowadza dodatkowe badanie, a w zasadzie powtarza część tego, co wykonał stażysta i sprawdza to co już sprawdzone, informuje o wyniku badania próbki, podaje diagnozę i przepisuje leki. Właśnie w tym momencie pada pytanie, z której apteki korzystasz aby wykupić tam leki, coś nowego dla dopiero co przybyłych do USA. Lekarz wypisuje receptę na komputerze, którą realizuje się w konkretnej aptece, korzystającej z tego samego systemu. Nie masz wyboru, musisz jechać do tej wybranej apteki, gdzie przygotują dla ciebie porcję tabletek w pomarańczowym pudełeczku, spersonalizowanym twoim nazwiskiem i dawkowaniem - tak, dokładnie takim jak na filmach 🙂 Wszystko to pokryła nasza polisa turystyczna, więc o nic nie musieliśmy się martwić. O kosztach rozprawialiśmy już niejeden raz (np. TUTAJ), ale dla przypomnienia, takie wizyty kosztują zwykle kilkaset dolarów. Co to dla nas oznaczało? Kilka tysięcy złotych wydanych na dzień dobry w sytuacji, którą ciężko było przewidzieć. Ale zaraz zaraz, mieliśmy ubezpieczenie turystyczne, co za ulga... 🙂
PROSZĘ PANI, PROSZĘ PŁACIĆ!
Na co należy jeszcze uważać... W związku z powyższym zajściem miałam też okazję odwiedzić lekarza specjalistę w ramach kontynuacji leczenia. A ponieważ było to nagłe zdarzenie wizytę ponownie zorganizował mój polski ubezpieczyciel. Wszystko klasycznie, pani pielęgniarka zważyła, zmierzyła i zaprowadziła do doktora. Tym razem spotkałam się tylko z lekarzem, który mnie zbadał i nakreślił dalsze działania. Całą notatkę z wizyty, podsumowanie i zalecenia otrzymałam później na maila. Z uwagi na to, że cały koszt wizyty ponosił ubezpieczyciel zostałam poinformowana, że nie muszę się przejmować płatnością bo placówka prześle fakturę do ubezpieczalni. Jakież było moje zdziwienie następnego dnia kiedy otrzymałam maila z przychodni z informacją, że część opłaty została już pokryta ale muszę jeszcze uregulować pozostałe 150 dolarów. W zasadzie zignorowałam tę wiadomość, bo wiedziałam, że całość bez względu na kwotę miała być pokryta przez polisę i tak też uzgodniliśmy z recepcją. Niestety nie odpuszczali mi 😳 Zaczęłam otrzymywać telefony z automatycznej sekretarki przypominające o płatności a do tego smsy aby jak najszybciej uregulować rachunki, rozpoczęło się prawdziwe prześladowanie. No to wtedy się zdenerwowałam 😤 Przez telefon otrzymałam informację od tutejszej placówki, ze czasami tak jest, że po wizycie dopiero pojawiają się dodatkowe koszty które trzeba koniecznie pokryć, bo są to często opłaty za ‘niewidoczne serwisy’. Na szczęście nie uległam, nie zapłaciłam od razu, ale przypominajki były wciąż natarczywe. Skontaktowałam się z polskim ubezpieczycielem, który ostatecznie rozwiązał tę sprawę, regulując dodatkowe opłaty. Często w USA zdarza nam się dostawać informacje o płatnościach, które należy natychmiast uregulować. Mam wrażenie, że są to zwykle typowe ‘łapanki’…a może ktoś zapłaci? Bo podczas próby wyjaśnienia sprawy często okazuje się, że była to pomyłka… Tak zwanych naciągaczy i "scamów" w USA jest od groma, przypomina to czasem początki Internetu w Polsce, kiedy w biznes wirtualny weszły chmary oszustów, bo rząd tego zbytnio nie kontrolował przez długi czas. Dlatego uczulamy, przeanalizujcie sprawę na spokojnie, nie płaćcie pod naporem czy ze strachu. Niech Wasz ubezpieczyciel najpierw to załatwi.
Ale przy okazji opisanej wizyty dowiedziałam się kolejnej ciekawej rzeczy, mianowicie że istnieją tutaj wspomniane ‘niewidoczne serwisy’. Brzmi dziwnie, prawda? Odpowiedź na to zapytanie znajduje się nawet w FAQ przychodni na oficjalnej stronie. Tłumaczą to tak:
Q: Why am I getting a bill from a provider I didn’t see?
A: You may not meet all providers who take part in your care. For example, you may not meet the physician who supervises the nurse practitioner who saw you, or the pathologist who reviewed your lab results.
Proste!? Skąd te dodatkowe 150 dolarów? Ano stąd, że przecież podczas wizyty mogłeś nie widzieć wszystkich osób, które były zaangażowane w opiekę nad tobą, np. może to być lekarz który jest supervisorem stażysty czy pielęgniarki albo laborant opracowujący wyniki Twojego badania. No i wszystko jasne... 😂 Dla mnie brzmiało to wtedy jak słaby żart, ale teraz już wiem, że to jeden z absurdów Ameryki, który muszę tutaj zaakceptować 🤓To jest właśnie odpowiedź na pytanie dlaczego nigdy nie wiesz ile zapłacisz za lekarza w Stanach 😤 Mnie to bardzo przeraża, zastanawiam się jak to możliwe, że tak to tutaj działa. Osobiście miałam poczucie bycia oszukaną. Może się mylę ale jestem pewna, że nie ja jedna miałam takie wrażenie z początku.
UFF, JUŻ PO WSZYSTKIM...
Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości czy warto wykupić turystyczne ubezpieczenie przed wyjazdem do USA? 😉 Nikt nie lubi oddawać pieniędzy tak po prostu, szczególnie jeżeli czujemy się całkiem zdrowi i rzadko odwiedzamy lekarza. Ale dla własnego spokoju warto jest wziąć ubezpieczenie żeby móc zwiedzać Amerykę ze spokojną głową 😎
Mamy nadzieję, że powyższe rzeczy zapadną Wam w pamięci i będziecie spokojni, jeżęli coś ewentualnie się wydarzy. Oczywiście my z całego serca życzymy Wam tylko wspaniałych wspomnień 🙂 Jeżeli pragniecie dopytać o coś, jesteśmy dla Was otwarci !
Na zdrowie!
Comments