Życie bywa przewrotne. Kiedyś nie pomyślałbym, że naprawdę spełnię swoje największe marzenie i zamieszkam w USA. Przez wiele lat nie było najmniejszego sygnału sugerującego, że ten moment zbliża się do realizacji. Oto jestem w Stanach od ponad 8 lat i tutaj układam swoje życie. Nie wiem co szykuje dla nas przyszłość ale jednego jestem pewny - że już na zawsze pozostanę wdzięczny Północnej Karolinie za to, że otworzyła mi oczy, pozwoliła zrozumieć siebie nieco lepiej i poukładać rzeczy w głowie. Pozwoliła mi również odnaleźć spokój ducha.
Przed wyjazdem do Stanów wiele osób ostrzegało mnie, że wybieram się do "dziury zabitej dechami". Opowiadano mi, że NC to przystań dla starców, same lasy i mało atrakcyjne miasta. Przestrzegano mnie, że dookoła bije wiejskim klimatem, nie ma zbytnio komunikacji publicznej, wszędzie jest daleko i wieje nudą aż boli. Dla mnie nie miało to większego znaczenia bo przygotowywałem się do spełnienia największego marzenia jakie kiedykolwiek miałem. Myśl o tym na zmianę przerażała mnie i nakręcała. Cieszę się, że nie spękałem i razem z Pam podjęliśmy tą de facto trudną decyzję o przenosinach.
Ludzie, którzy mi doradzali nie mylili się aż tak bardzo co do miejsca do którego się wybierałem, ale nie przewidzieli jednak jednej rzeczy... że mi się to wszystko spodoba.
Uwielbiam ten klimat country. Po wyprowadzce z zakorkowanego, tłocznego i oddychającego spalinami miasta było to dla nas niczym wyjazd do sanatorium. Na początku było ciężko bo rzeczywiście przestawić się na zupełnie inne realia życia nie jest wcale łatwo. Ale powoli, krok po kroku, przełamywaliśmy się i przesiąkaliśmy tutejszą rzeczywistością. W końcu też gdzieś w głowach zaczął pojawiać się spokój.
To wszystko otworzyło przede mną zupełnie nowe możliwości, a najważniejszym aspektem było
to, że mogłem w końcu spojrzeć w głąb siebie. Nie ukrywam, że od wielu lat walczyłem z różnymi "demonami", które w mniejszym lub większym stopniu wpływały na moje samopoczucie, postrzeganie sukcesów w życiu, zadowolenia z tego gdzie jestem i co mam. W ciszy i w tajemnicy stawiałem temu czoła, próbowałem sobie jakoś poradzić i przy okazji walczyłem o to żeby nie rozsypać się do końca.
Myślę, że dużą część życia uciekałem przed czymś - przed rzeczywistością której nie akceptowałem czy może przed osobą którą byłem. Popełniałem wiele błędów i robiłem głupie rzeczy. Uciekałem zwykle do alkoholu, który swoją drogą pomagał na moment, a potem pogłębiał moje problemy i lęki - do tego stopnia, że momentami bywałem przerażony własnymi myślami. Wtedy tego nie rozumiałem, nie było czasu, nie było innego rozwiązania. Zawsze myślałem, że kręcą mnie imprezy, ale dzisiaj myślę, że w wielu przypadkach była to po prostu ucieczka od rzeczywistości, której nie mogłem strawić.
Kiedyś być może nawet uważałem to za właściwe - ignorowanie głosów w głowie. Nie dostawałem żadnej pomocy bo sam starałem się pokazywać, że jej nie potrzebuję. Dopiero będąc tutaj zrozumiałem, że prawdziwą odwagą jest spojrzenie głęboko w duszę i stawienie czoła wspomnianym demonom. Wszystko można olać, udawać że ma się wyj*bane, pozować na osobę która ma to gdzieś i idzie na całość. Ale kto spróbował ten wie, że prawdziwym testem charakteru jest stanąć naprzeciw własnym destrukcyjnym myślom i zacząć przeciwstawiać się impulsom. Ile to kosztuje nerwów, dyscypliny i wytrwałości to ciężko opisać.
Zrozumiałem jedną rzecz - przeszłości nie zmienię i muszę to zaakceptować nawet jeśli nie jest to fajne. Wierzę, że wszystko co zrobiłem w życiu doprowadziło mnie do miejsca w którym się znajduję. Przyjąłem wiele lekcji i wyciągnąłem tysiące wniosków. Niektórym takie momenty przychodzą wcześniej, innym później, jeszcze innym... w ogóle. Dzisiaj jestem już w porządku z tym kim jestem i po raz pierwszy w życiu czuję, że pojawia mi się spokój ducha. Jestem w porządku z tym, że nie zawsze czuję się dobrze, że nadal popełniam błędy, że czasem popadam w melancholię i za dużo myślę, że stałem się introwertyczny i lubię ciszę. Taki już jestem i jest mi z tym OK.
Nadal mam wątpliwości wobec tego gdzie jestem, co robię i jakie są moje ambicje. Dalej męczą mnie gorsze dni, gorsze samopoczucie, brak poczucia sensu, "egzystencjalna próżnia". Nadal mam demony w głowie i muszę stawiać im czoła. Nadal uważam, że życie powinno być czymś więcej niż snem, pracą i wydawaniem pieniędzy. Mam przekonanie, że ten świat jest niesamowity i powinniśmy go odkrywać, poznawać lepiej, uczyć się o nim nowych rzeczy. Powinniśmy się spełniać w pracy, a ta powinna dostarczać nam czegoś w rodzaju sensu istnienia, satysfakcji z tworzenia realnej wartości dla innych, z niesienia pomocy, z pomagania swojej społeczności. Dzisiaj rozumiem czego chcę i powoli, krok po kroku, staram się zmierzać w tą stronę. Życie stało się drogą, którą coraz częściej sam wybieram i nie zostawiam tego w rękach losu. Wielu z wymienionych rzeczy nadal mi brakuje ale przynajmniej wiem dokąd chcę iść.
Przebyłem długą drogę do tego miejsca. Gdyby nie możliwość jaką dostałem i przeprowadzka do Północnej Karoliny, być może nadal byłbym na tej ścieżce i dalej zastanawiałbym się co jest ze mną nie tak. Chciałbym żeby to była wskazówka dla Was, że nie zawsze "fast living" i wypchany po brzegi kalendarz jest rozwiązaniem. Czasami odpowiedzi kryją się w chwili spokoju i zastanowienia, w spokojniejszym podejściu do życia i chęci lepszego zrozumienia siebie. Nie każdy może przeprowadzić się do NC ale zawsze można skorzystać z czyjegoś doświadczenia. Mam nadzieję, że też sobie poradzicie. Trzymam za Was kciuki.
Comments