top of page

Życie w USA, życie za granicą - odpowiadamy na pytania



Bardzo często pytacie nas o to jak wygląda życie w USA "od kuchni". Najczęściej interesuje Was kwestia tego jak trudno przyzwyczaić się do obcego języka, czy z czasem bywa jakoś lepiej, czy wszystko i wszystkich rozumiemy, czy najprostsze sprawy jak lekarz, urząd itd. bywają trudne do załatwienia. Padają również pytania o to jaki wpływ na człowieka ma egzystencja w otoczeniu obcego języka, co się zmienia, no i klasyczne żarciki typu czy zanika nam akcent bądź zapominamy polskich słówek :) Postaramy się odpowiedzieć na to w poniższym poście.


No więc pytacie...


Czy trudno było Wam się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości?


Przyzwyczajenie się do obcego języka obecnego w każdym aspekcie życia może być na początku nieco przytłaczające. Na starcie męczące było tłumaczenie najprostszych rzeczy, szukanie odpowiednich słów, kiedy w głowie już dawno siedziało pełne, piękne zdanie po polsku, do którego niejeden raz trzeba było docierać po angielsku jakąś okrężną drogą. Ale to mija. Jak człowiek nie ma wyjścia to po prostu zaczyna gadać i tyle :) Nie jest to też nic strasznego, bo akurat Amerykanie w tej kwestii są bardzo pomocni i cierpliwi (w większości ;p). Z czasem człowiek zdaje sobie również sprawę, że nie musi wszystkich i wszystkiego rozumieć, zupełnie jak w Polsce ;) Prośba o powtórzenie albo wytłumaczenie sprawy w inny sposób nie jest niczym strasznym. Myślę sobie właśnie o obcokrajowcach pracujących w Polsce, którzy łamaną polszczyzną próbują się z nami komunikować ... i wszystko jest w porządku! Wiesz przecież co chce powiedzieć, rozumiesz kontekst wypowiedzi itd. Dlatego myślę, że tutaj jest podobnie. Poza tym w USA jest tyle różnych akcentów, że naprawdę czasami można złapać się za głowę. W hotelu, w którym mieszkaliśmy przez pierwszy miesiąc w recepcji pracował Irlandczyk, który miał tak irlandzki akcent, że chociaż starałem się skupić jak mogłem, to nie wszystko byłem w stanie wyłapać. Jeden ze znajomych ma znowu tak "jamajski" akcent, że też sporo czasu uczyłem się rozumieć jego wypowiedzi. Ba, nadal się uczę, ale już co nieco rozumiem :) Północna Karolina znana jest też z "południowego" akcentu - słowa łączone w jeden niezrozumiały ciąg, przeciąganie sylab, niechlujne wypowiedzi itd. Rozmawiałem z Amerykanami i nawet oni czasem nie są w stanie zrozumieć o czym to "lokalsi" rozmawiają. Ameryka to jedna wielka mieszanka kulturowa i niemal każdy operuje tutaj "własnym" językiem, dlatego nikt za bardzo nie zwraca na to uwagi, a jeśli już to jedynie w kwestii zainicjowania luźnej rozmowy.



Bariera językowa, na szczęście, nieco opada z czasem. To niesamowite jak szybko człowiek przyzwyczaja się do otaczających go warunków. Co prawda mija dopiero rok od naszego przylotu i wciąż załatwianie niektórych spraw jest wyzwaniem, ale wszystko powolutku idzie do przodu. Dzisiaj wiemy już, że nie musimy wszystkiego rozumieć, pytamy o wyjaśnienie, powtórzenie i dobrze dogadujemy się z innymi. Nikt nie ma nam tego za złe, więc tak naprawdę teraz śmiejemy się z naszych początkowych reakcji :) Najważniejsza lekcja jaką wynieśliśmy to dystans do sprawy i pewność siebie. Raz, że mało kto zwraca uwagę na akcent, a dwa że z czasem przejmujemy tutejsze nawyki, zwroty, słówka itd. i idzie nam coraz lepiej, a do poczucia większej swobody nie potrzeba wiele czasu.


Musimy też zaznaczyć, że we dwójkę na pewno jest nam raźniej w kwestii językowej :) Kiedy jesteśmy razem to tworzymy całkiem zgrany zespół i załatwiamy sprawy raz-dwa. Czasami jest to wręcz zabawne, bo bywa, że rozumiemy naszych rozmówców "na zmianę" i tłumaczymy sobie wszystko na bieżąco, jedno drugiemu - czego ja nie wyłapię to Pam mi wytłumaczy i vice versa :) Tak samo bywa kiedy my mówimy - gada zwykle ta osoba, kóra czuje większy "flow" w danym momencie. I tak właśnie brniemy do przodu :)



Czy czujecie się już jak u siebie?



Cóż, tutaj sprawa ma się nieco inaczej. Może jesteśmy jeszcze zbyt krótko żeby to oceniać, ale mamy wrażenie, że nieważne jak dobrze operujemy językiem, jak łatwo dogadujemy się na co dzień z innymi, jak płynnie składamy zdania i ile rozumiemy - zawsze będzie to używanie języka obcego. I to tworzy pewną barierę. Często mam wrażenie, że mój mózg pracuje według schematu:


- wysłuchaj pytania po angielsku

- przetłumacz w głowie pytanie z angielskiego na polski

- wymyśl w głowie odpowiedź po polsku

- przetłumacz w głowie odpowiedź z polskiego na angielski

- odpowiedz po angielsku


I nawet jeżeli powyższy schemat działa coraz lepiej i proces zajmuje ułamki sekund, to zawsze dzieje się w ten sposób. Wszyscy dookoła mówią po angielsku, każde menu w restauracji jest po angielsku, każdy aspekt życia jest tutaj pisany w tym języku. Nie ma chyba mocy, żeby na ten moment poczuć się "jak u siebie" ;)


Jeżeli chodzi o warunki życia to jest nieco lepiej. Jak już urządziliśmy się w USA "po swojemu" to zaczęło nam się też dużo lepiej funkcjonować. Początkowo byliśmy niechętni do kupowania jakichś "pierdołowatych" rzeczy, a bo to nie wiemy na jak długo jesteśmy tutaj, a to wszystko jeszcze może się pozmieniać, a to może tego wcale nie potrzeba itd. NIE RÓBCIE TEGO! Teraz rozumiemy, że to był błąd i powinniśmy od razu ułożyć się tak, aby przynajmniej w domu czuć się komfortowo. Zdecydowanie polecamy takie podejście do sprawy ;)


Co do otoczenia, środowiska itd. to uczymy się, że nie ma znaczenia gdzie się człowiek znajduje. Nasze życie zwykle toczy się w podobny sposób, ponieważ mamy swoje nawyki wyrabiane latami, do tego własne upodobania, preferencje itd. i jeżeli jesteśmy w stanie je w jakiś sposób odtworzyć w nowym miejscu to tak naprawdę wszędzie można się zaaklimatyzować ;) Akurat klimat i otoczenie w Północnej Karolinie bardzo nam pasuje, więc to była pestka :)



Jaki wpływ na Was ma życie w obcym kraju, używanie obcego języka?


To jest ciekawa kwestia. Powiedziałbym, że ma to oczywiście pewien wpływ, momentami człowiek zaklnie, że musi się pocić i tłumaczyć coś "nie po swojemu", zamiast wycedzić soczyste k*rwa i popłynąć ze słowotokiem, ale da się z tym żyć ;) Koniec końców wszędzie żyje się podobnie. Tak samo budzisz się rano i wstajesz do pracy, spędzasz tam większość dnia, a w wolnym czasie załatwiasz swoje sprawy i zajmujesz się swoimi rzeczami. Jesz i pijesz, trenujesz, robisz zakupy, podróżujesz, kładziesz się spać do łóżka, wstajesz i tak w kółko : ) Tak naprawdę człowiek zdaje sobie sprawę, że życie po prawdzie kręci się głównie wokół pewnych sprecyzowanych zajęć i tylko czasami wykracza poza utarty szlak. Jest to w pewnym sensie niepokojące czy nawet przygnębiające, ale taka jest prawda. Więc w praktyce wygląda to tak, że jak opanujesz najpotrzebniejsze Ci zwroty i słówka potrzebne do tych podstawowych aktywności to poczujecie mega progres i spokój.


Po doświadczeniu w USA jesteśmy zdania, że raczej wszędzie można sobie poradzić. Po prostu adaptujesz się do nowych warunków, układasz sobie życie tak jak lubisz i płyniesz dalej, jedynie w innym otoczeniu ; ) Nie ma czego się obawiać, straszne jest tylko wyjście ze strefy komfortu, ale kiedy już pierwszy krok stanie się faktem, reszta leci z górki.


Język angielski stosowany w USA jest też w pewnym sensie "inny", co mi osobiście bardzo pomaga. Tutaj rządzi slang, metafory, skróty, ludzie w zasadzie bawią się językiem, wszystko żeby brzmieć fajnie i "cool". Jest to mega zabawne, kiedy piszesz do gościa, który na oko ma 50lat, a on w pewnym momencie odpowiada coś w stylu "lol" albo "lmao" :D Wyobrażam sobie, że dzwonię do moich rodziców, a mama przez telefon mówi "Rozlałam zupę na blacie, lol" :D Samo operowanie językiem w taki sposób pozwala tutaj czuć się swobodnie. Każdy mówi po swojemu, każdy gdzieś tam buduje swój własny styl wypowiedzi, swoje super fajne porównania, opisówki, metafory itd. Jest to coś, co ja akurat lubię i uważam, że pomaga w adaptacji. Zamiast budować ciężkie, brytyjskie zdania można tutaj dość lekko posługiwać się językiem i prowadzić fajne konwersacje. Zamiast mówić "That would be great" można po prostu strzelić coś w stylu "Da be great!" i każdy wie o co chodzi. Nie trzeba się spinać i mamrotać w stylu "Yes, probably I heard something about this problem", a wystarczy zakomunikować "Yup, ring the bells!" i każdy wie o co chodzi. To chyba właśnie część tego magicznego, amerykańskiego luzu. Tak dla pokrzepienia - jeżeli oglądacie sporo seriali i filmów to na pewno macie sporą przewagę na starcie! :)



Jak tam Wasz akcent, jak tam Wasze słownictwo?



Panie, aksent się panu czejdżnął... Hehe, pamiętam kiedyś była jakaś afera z jedną z polskich celebrytek, która po paru miesiącach pobytu w USA wróciła do Polski i zaciągała na wizji jakimś dziwnym akcentem, tłumaczyła że Stany tak ją zmieniły i w ogóle. Ktoś pamięta? Zresztą nieważne. No to jak to jest?


Jak wspomniałem, jesteśmy tutaj prawie rok czasu, więc być może jest za wcześnie, ale nie zauważyliśmy żadnych zmian w akcencie. Myślimy sobie tak - może rzeczywiście jeżeli ktoś osiądzie tu na dobre, będzie miał dzieci, które będą biegały po domu i rozmawiały po angielsku, minie jakieś kolejne 10 lat to BYĆ MOŻE ten akcent będzie się nieco zniekształcał, siłą rzeczy. Ale po paru miesiącach? Po roku ? Raczej nieeee... : ) Poza tym pielęgnujemy nasz język i kiedy możemy to rozmawiamy po polsku, bez przesady :)


Inna sprawa ze słownictwem. Pracując jeszcze w Polsce czułem, że korporacyjne środowisko "ryje" mi nieco mózg i czasami miewałem problemy ze znalezieniem odpowiedniego polskiego słowa do opisania czegoś w pracy, bo już wtedy pracowałem w języku angielskim. I tak zamiast "sprawdzania przyczyn zaistniałej sytuacji" po prostu "inwestygowałem" itd. ;) Tutaj jest podobnie, nawet może w nieco większym wymiarze, ale wszystko to robisz dla ułatwienia sobie życia. Nie ma narzutek na siedzenia, są "covery", przyciemnianie szyb to "tintowanie", nie sprawdzasz ubezpieczenia zdrowotnego, tylko "helfker", nie kupujesz migdałów tylko almondy, nie pakujesz do siatki grejpfrutów tylko .... nie no dobra, to akurat pozostaje bez zmian :D Myślę, że to realia obecnych czasów i rezultat szerszego obcowania z językami obcymi (TV, seriale, internet, podróże, korporacje itd.) i najzwyczajniej w świecie czasami człowiek się zatnie i szuka na szybko pasującego słowa i niekiedy wypada na to niepolskie. Cóż, żyjemy w takim świecie a nie innym, w sumie najważniejszy jest przekaz i zrozumienie u odbiorcy :)


Jest dobrze ... no i dobrze!



Puenta z powyższego płynie następująca - nie ma co się przejmować w przypadku wyjazdu do pracy za granicę. To oczywiście wygląda strasznie i wydaje się trudne, ale człowiek jest na tyle sprytną istotą, że radzi sobie ze wszystkim. Wspomniałem wcześniej, że najtrudniejszy jest pierwszy krok - pierwsza wizyta w sklepie, u lekarza, w urzędzie, salonie samochodowym, u fryzjera czy nawet w McDonaldsie. Jak już pierwsze koty polecą za płoty to ciśnienie spada i jest lepiej. My już w życiu wychodziliśmy kilkakrotnie poza swoją strefę komfortu, więc powoli stajemy się w tym całkiem biegli ;) A tutaj nieustannie uczymy się nowych słów, zwrotów, przejmujemy od innych sposób mówienia, komunikowania i z każdym dniem jest nam coraz łatwiej. No i mimo tego, że lecą nam tutaj kolejne miesiące w klimacie ENGLISH ONLY to pamiętamy o naszym pięknym języku, k*rwa ! :)


Bywajcie!

398 wyświetleń0 komentarzy

Comments


bottom of page